Nowa elektrownia atomowa w Ignalinie, którą wspólnie zbudować mają Litwa, Polska, Łotwa i Estonia, będzie przypuszczalnie miała moc 2200 MW, a nie jak dotychczas planowano ponad 3000 MW - oświadczył prezes spółki inwestycyjnej Leo, odpowiadającej za nadzór i finansowanie litewskiej części inwestycji. Oznacza to, że żądania polskich władz, aby uzyskiwać z niej co najmniej 1000 MW, nie zostałyby spełnione.
- Nasze plany zakładają, że będziemy odbierać 51 proc. energii generowanej przez dwa reaktory, każdy o mocy 1100 MW - powiedział szef Leo Rimantas Jozaitis. Natomiast bałtycka agencja BNS podała, że zgodnie z koncepcją Jozaitisa Litwa uzyskałaby 1300 MW, a Polska miałaby do podziału z pozostałymi partnerami 900 MW. Dotąd Warszawa stawiała warunek, że musi otrzymywać 1000-1200 MW, aby inwestycja była opłacalna. Wstępne studium ekologiczne, oceniające wpływ elektrowni na pobliskie jezioro Druksziaj, wykazało, że może ona mieć maksymalną moc 3400 MW. Łotwa i Estonia dążą do uzyskiwania z niej około 400-500 MW, więc żądania Polski technicznie mogą zostać spełnione.
Elektrownia atomowa w Ignalinie ma zastąpić starą, radziecką siłownię, której ostatni blok, pokrywający 70 proc. potrzeb energetycznych Litwy, ma zostać wyłączony do końca 2009 r. Przetarg na budowę reaktorów ogłoszony zostanie w 2010 r. Budowa pierwszego bloku powinna się zakończyć do 2016-2018 r., a drugiego dwa lata później. Całkowity koszt inwestycji sięgnie przypuszczalnie 10,3 mld USD.
REUTERS