Dariusz Filar w rozmowie na łamach "Rzeczpospolitej" (17 października) za winowajcę kryzysu na rynkach finansowych uznaje chciwość, która stłumiła roztropność. Wpisuje się więc w obowiązującą powszechnie konwencję wyjaśniania perturbacji w sektorze finansowym określanych mianem kryzysu finansowego.
Odnosi się także wrażenie, że i pojęcie kryzysu - odmieniane ostatnio we wszystkich przypadkach - straciło pierwotne znaczenie. Może zajdzie potrzeba nawet jego redefinicji? Na razie, przy użyciu przymiotnika "finansowy" modyfikuje się tradycyjną treść. Chyba jednak za wcześnie na rewolucyjne przewartościowania, jak i na "uczesane" i ustabilizowane myśli, bo "rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, ponieważ wiele rzeczy dzieje się naraz" zgodnie z mantrą G. Kołodki przewijającą się na stronach "Wędrującego Świata". Stąd krzykliwe i pełne dramatyzmu tytuły na czołówkach gazet i w mediach elektronicznych. Publikowane analizy czynione w ostatniej chwili przed zamknięciem gazety sieją grozę i szokują, a następnie udzielają rad na ciężkie czasy. Nie należą jednak do nadto przenikliwych i wiarygodnych. Powierzchowne obserwacje nie mogą być podstawą odpowiedzialnego formułowania ugruntowanych tez, ale pewne wyraźnie dostrzegalne zjawiska i ich bezpośrednie przyczyny można wyjaśnić. W taki więc sposób traktuję oceny dokonywane przez Dariusza Filara.
Cnota stała się przewiną
Eksponowanie chciwości przedstawicieli sektora finansowego (zwłaszcza kadry zarządzającej) i braku zupełnej rozwagi dominuje w wielu kręgach. Ilustruje się to bulwersującymi przykładami. Ale przecież to nic nowego i nie jest przypisane na wyłączność tego środowiska. Motyw zarabiania i związane z tym ryzyko to przecież immanentna cecha gospodarki rynkowej we wszystkich jej sferach, napędzająca rozwój gospodarczy. Dlaczego więc teraz wywołuje zgorszenie i totalną krytykę takich zachowań?
Co więcej, dla wielu analityków i ekonomistów Stany Zjednoczone były przykładem znaczącej roli kredytu w rozwoju gospodarczym, który jednocześnie ułatwiał dostęp do własnego domu. Była to jednocześnie bezpośrednia presja na polski sektor bankowy, wspomagana rankingami banków pod względem dostępności do kredytu, głównie mieszkaniowego. Tak więc to, co było cnotą i stawiało na piedestale, staje się obecnie przewiną i wyrazem przekraczającej umiar chciwości. A przecież nie została wyznaczona granica dopuszczalnego poziomu zarabiania?