W całości zadłużenia udział ten jest jeszcze większy – wynosi 52 proc. – Różnica pomiędzy rentownością polskich papierów (por. wykres) a rentownością obligacji niemieckich niewątpliwie przyciąga zagraniczny kapitał. Można przypuszczać, że polskie obligacje są kupowane przede wszystkim za dodrukowane euro, dolary i franki szwajcarskie: bezpośrednio – przez banki, które uczestniczą w operacjach typu LTRO, lub pośrednio, czyli przez „prawdziwych" inwestorów, których bardzo niski poziom stóp procentowych na tych rynkach skłonił do szukania bardziej atrakcyjnych alternatyw – mówi Witold Garstka zarządzający BZ WBK TFI. Część inwestycji w polski dług jest zabezpieczona przed ryzykiem walutowym, część jednak nie jest. – Trudno powiedzieć, jaka część inwestycji nie jest zabezpieczona. W przypadku takich inwestycji otwieranie pozycji przez zagranicę powoduje aprecjację złotego, a ich zamykanie – deprecjację – tłumaczy Garstka. Realizacja zysków inwestorów zagranicznych z kilkumiesięcznej hossy na polskich obligacjach może doprowadzić więc do osłabienia złotego. – Koniec hossy na rynku naszych obligacji nie jest przesądzony, być może będziemy mieli do czynienia z przejściowymi spadkami. Drukowane pieniądze muszą gdzieś trafiać, a w porównaniu z papierami emitowanymi przez wiele krajów europejskich polskie obligacje oferują godziwy zarobek – dodaje Garstka.