Wynika z nich, że w 2014 r. branża zarobiła na czysto 396,4 mln zł. W porównaniu z rokiem 2013 widać wyraźne pogorszenie koniunktury u maklerów. Wtedy zarobili oni 502,8 mln zł. Powodów do narzekań mają jednak więcej. W całym ubiegłym roku branża poniosła na biznesie podstawowym 31,6 mln zł straty. W 2013 r. miała z tego tytułu 32,6 mln zł zysku.
– Przy obrotach rzędu 600–700 mln zł na sesję dane KNF nie powinny nikogo dziwić. Już teraz słychać, że wielu graczy ledwo wiąże koniec z końcem. Jak tak dalej pójdzie, na rynku maklerskim będzie musiało dojść do poważniejszych zmian. Przy tym poziomie aktywności inwestorów, a także braku znaczących IPO, nasz rynek jest po prostu zbyt mały na taką liczbę domów maklerskich – mówi szef jednego z brokerów.
Tym, co ratuje branżę, jest działalność na rachunek własny. Maklerzy podkreślają jednak, że liczenie na to, że tego typu działalność będzie stanowiła główne źródło dochodów branży, może się okazać zgubne. – Biura biorą na siebie spore ryzyko. Błędy w tego typu działalności mogą się okazać bardzo kosztowne. Nie tędy droga – dodaje kolejny z brokerów.
Na razie jednak nic nie wskazuje na to, aby kondycja maklerów miała się znacząco poprawić. To zresztą ma swoje konsekwencje. Ostatnio informowaliśmy, że KBC Securities w ciągu kilku miesięcy wycofa się z Warszawy i będzie oferować swoje usługi w charakterze zdalnego członka GPW. Część graczy szuka również swojego szczęścia na innych zagranicznych rynkach.
Brokerzy starają się także oferować nowe produkty, licząc, że podbiją one serca polskich graczy. Niektórzy duże nadzieje wiążą m.in. z doradztwem inwestycyjnym, które po zaleceniach KNF staje się standardem na naszym rynku usług maklerskich.