Już prawie dwie trzecie strat z tąpnięcia na przełomie miesiąca odrobiły ceny ropy Brent, wspierane przez dalsze zaognianie się sytuacji na Bliskim Wschodzie. W środę po południu za baryłkę płacono 91 dol., o 9 proc. więcej niż na dnie wyprzedaży sprzed dwóch tygodni, ale nadal o 5 proc. poniżej szczytu letniej fali zwyżek.
Eskalacja to wynik kosztującego życie co najmniej 500 osób ostrzału szpitala w Gazie, odpowiedzialnością za który wzajemnie przerzucają się Izrael i Hamas. Przywódcy Jordanii, Egiptu i Autonomii Palestyńskiej zareagowali odwołaniem szczytu z prezydentem Joe Bidenem, a Iran – wezwaniem wszystkich krajów arabskich do całkowitego bojkotu Izraela, z embargiem na dostawy ropy włącznie.
To ostatnie nie miałoby wielkiego wpływu na Izrael, który większość swojej ropy sprowadza z basenu Morza Śródziemnego i Afryki Zachodniej, jednak na tym etapie zaniepokojenie wśród inwestorów wywołuje każda eskalacja słowna. Zaangażowanie w trwającą drugi tydzień wojnę Izraela z Hamasem innych krajów grozi zaburzeniami w dostawach ropy w sytuacji, kiedy bilans jej globalnej podaży i popytu pozostaje bardzo napięty.
Obawy dotyczą zwłaszcza reakcji oskarżanego o pomoc Hamasowi Iranu, który do bezpośredniego zaangażowania popchnąć mogłaby chociażby szeroka izraelska ofensywa w Strefie Gazy.
Objęty amerykańskimi sankcjami Iran znacznie zwiększał w tym roku dostawy swojej ropy na rynki, bo odprężenie w stosunkach z USA, dla których ważniejsze teraz jest podkopywanie pozycji Rosji, skutkuje mniej rygorystycznym egzekwowaniem ograniczeń.