Pierwszy raz od prawie dwóch lat Chiny zanotowały deflację cen producenckich. W październiku tamtejszy indeks PPI spadł rok do roku o 1,3 proc. Choć jeszcze we wrześniu ceny rosły o 0,9 proc., to o wielkiej niespodziance mówić nie można – oczekiwania ekonomistów zakładały nawet 1,5-proc. deflację.
Presję dezinflacyjną napędzają zniżki cen surowców na świecie oraz słabość globalnego popytu na chiński eksport, związana z inflacją, która uderza w realną siłę nabywczą konsumentów w krajach rozwiniętych. Na popycie konsumentów chińskich ciążą bijące w ich nastroje ograniczenia covidowe. Już wcześniej wzrost cen w Chinach hamowało spowolnienie gospodarcze, napędzane przez kryzys nieruchomościowy, a prognozy ekonomistów zakładają na ten rok wzrost PKB o zaledwie 3,3 proc.
Pierwszemu od grudnia 2020 r. spadkowi cen produkcji towarzyszyło spowolnienie inflacji konsumenckiej do 2,1 proc. w skali roku. Nieuwzględniająca najbardziej zmiennych cen inflacja bazowa czwarty miesiąc z rzędu utrzymywała się poniżej 1 proc. Na niskie odczyty inflacji pewien wpływ mają co prawda efekty bazy, bo rok temu inflacja cen produkcji sięgnęła w Chinach 26-letniego szczytu.
Dane nie wpłynęły na giełdę w Szanghaju, jednak lekkim osłabieniem do dolara zareagował juan. Pod względem presji inflacyjnej Państwo Środka wyraźnie odróżnia się od reszty świata, gdzie brak wyraźnych sygnałów spadku inflacji zmusza banki centralne do podnoszenia stóp.
Deflacja w drugiej co do wielkości gospodarce świata może być z punktu widzenia globu dobrym sygnałem. Ceny producenckie w określanych czasem mianem „fabryki świata” Chinach zwykło się traktować jako wskaźnik wyprzedzający dla światowych tendencji inflacyjnych. Brak presji inflacyjnej może też zachęcić władze w Pekinie do stymulowania gospodarki, co wsparłoby koniunkturę na świecie.