Odpowiedzi nie trzeba jednak długo szukać. Jest oczywiste, że skoro problemy kilku największych gospodarek są inne, to inne są też spojrzenia na cele.
Amerykanom zależy przede wszystkim na wzroście gospodarczym. Są w stanie ten wzrost podtrzymywać różnymi sposobami, a przede wszystkim – jak pokazują doświadczenia całej kończącej się dekady – wydając pieniądze pożyczane od inwestorów. Ponieważ dolar to najważniejsza światowa waluta, problemów z finansowaniem deficytu budżetowego Amerykanie nie mają.
Sytuacja Unii Europejskiej (a dokładniej: krajów strefy euro) jest zupełnie inna. Tu takiego komfortu, jak w Ameryce, nie ma. Przede wszystkim trzeba się starać zapewnić wiarygodność wspólnej walucie – euro. To zaś oznacza, że nie ma mowy o dalszym zapożyczaniu się dla wspierania wzrostu gospodarczego.
Niezależnie od zapewnień o braku sporów ich istnienie jest widoczne gołym okiem. I trudno liczyć na to, by te spory udało się rozwiązywać na takich spotkaniach, jak weekendowe w Toronto. Mogą one być nawet najbardziej widowiskowe (szczególnie jeśli towarzyszą im demonstracje i palenie radiowozów), ale problemy będą rozwiązywane w poszczególnych stolicach.