Rok temu gospodarki Litwy, Łotwy i Estonii znajdowały się w dużo gorszym położeniu niż obecnie Grecja. Ich rządy zostały zmuszone do cięć budżetowych na niespotykaną skalę.
Estonia znalazła w 2009 r. oszczędności w budżecie równe 9 proc. PKB. po to, by móc wejść do strefy euro już w 2011 r. Łotwa, by uniknąć bankructwa, ścięła emerytury i pensje w budżetówce o 25 proc., zamknęła część szkół, szpitali i ambasad, zredukowała armię. Cięcia były równe nawet 10 proc. PKB. Litewski rząd zwiększył VAT z 19 proc. do 21 proc., zamroził emerytury i obniżył płace w budżetówce, tnąc budżet o 7 proc. PKB. Dla porównania: brytyjski rząd zamierza w ciągu pięciu lat znaleźć w budżecie oszczędności bliskie 8 proc. PKB.
Bałtyckie rządy zdecydowały się na zaciskanie pasa, mimo że – w odróżnieniu od Grecji – nie miały dostępu do setek miliardów euro pomocy. Niestraszne im były również zamieszki wymierzone w politykę cięć. Zdołały wdrożyć politykę zaciskania pasa i przetrwały pierwszą rundę walki z kryzysem. Stoczona przez nie batalia była jednak bardzo ciężka...
[srodtytul]Ze szczytu na dno[/srodtytul]
Najnowsza historia gospodarcza państw bałtyckich była bardzo burzliwa. Łotwa i Estonia (i dużo w mniejszym stopniu Litwa) jeszcze kilka lat temu były wskazywane jako przykład dla innych krajów naszego regionu. Bardzo szybko przystąpiły do mechanizmu ERM2 (przygotowującego do przyjęcia euro), przeprowadziły (z wyjątkiem Litwy) daleko posunięte liberalne reformy i mogły się jeszcze w 2007 r. pochwalić najwyższym wzrostem gospodarczym w Europie.