Rentowność tureckich obligacji dwuletnich spadła w piątek do rekordowo niskiego poziomu 4,7 proc., a rentowność dziesięciolatek po raz pierwszy zanurkowała poniżej 6 proc. po tym, jak agencja Moody's podniosła turecki rating z Ba1 do Baa3, czyli najniższego poziomu klasy inwestycyjnej. W listopadzie agencja Fitch w podobny sposób awansowała Turcję. Kraj ten ma już więc dwa ratingi klasy inwestycyjnej, co otwiera drogę wielu inwestorom (np. zachodnioeuropejskim funduszom emerytalnym) do lokowania pieniędzy w jej obligacje. Trzeci awans może być tylko kwestią czasu – Turcja ma w S&P rating BB+, czyli tylko o jeden stopień mniejszy od klasy inwestycyjnej.
Wybranka inwestorów
– Ten ruch jest już mocno spóźniony. Rynek od dawna traktuje Turcję jak kraj o ratingu inwestycyjnym. To powinno jednak otworzyć Turcję na nową bazę inwestorów – wskazuje Tim Ash, główny strateg ds. rynków wschodzących w Standard Banku.
Inwestorzy w ostatnich miesiącach chętnie lokowali pieniądze w Turcji, do czego kusiła ich zarówno dobra kondycja tureckiej gospodarki, jak i przeświadczenie, że kraj ten będzie musiał zostać awansowany przez agencje ratingowe. Od początku roku rentowność tureckich obligacji dwuletnich spadła już o 145 pkt bazowych. W tym samym czasie ISE 100, główny indeks giełdy w Istambule, zyskał ponad 19 proc. , a przez ostatnie 12 miesięcy 65 proc. Tymczasem WIG20 spadł w tym roku o prawie 7 proc., a przez ostatnie 12 miesięcy zyskał niemal 25 proc.
Podwyżka tureckiego ratingu sugeruje, że jest jeszcze potencjał do zwyżek na tamtejszej giełdzie. – Mogą się pojawić nowe kanały napływu kapitału , a zwłaszcza te fundusze, które nie mogą inwestować w państwach ze „śmieciowym" ratingiem – twierdzi Tevfik Aksoy, ekonomista z banku Morgan Stanley.
– Podwyżka ratingu obniży nam koszty pozyskiwania pieniędzy z rynku i da spółkom nowe możliwości zdobywania finansowania – podkreśla Zafer Caglayan, turecki minister gospodarki.