Jest pan znany jako zwolennik innowacji w sektorze finansowym. Czy rzeczywiście wszystkie innowacje sprawiają, że sektor finansowy lepiej służy społeczeństwu?
Gdyby sektor finansowy nie był dla społeczeństwa cenny, po prostu by nie istniał. Politycy często nawołują do ograniczenia swobody innowacji, bo ich skutki niełatwo jest wycenić. Niekiedy mówi się, że 90 proc. innowacji w sektorze finansowym służy omijaniu przepisów i unikaniu podatków. Nawet jeśli tak jest, to i tak potrzebujemy pozostałych 10 proc. Choćby po to, aby instytucje finansowe mogły odpowiadać na wyzwania płynące z tendencji demograficznych, postępu techno- logicznego czy szczupłości zasobów naturalnych.
Dziś często można usłyszeć, że innowacje finansowe były jedną z przyczyn kryzysu w ostatnich latach.
Ja za fundamentalną przyczynę kryzysu uważam stabilność gospodarki i niską zmienność na rynkach w jego przededniu. Przekonanie, że tak już będzie stale skłaniało uczestników rynków do podejmowania większego ryzyka, nadzorców zaś uśpiło. Tylko w takich warunkach mogło dojść do tego, że instytucje finansowe handlujące derywatami nie wymagały od siebie nawzajem depozytów zabezpieczających. Tylko w takich warunkach banki mogły udzielać kredytów hipotecznych, nie wymagając wkładu własnego i nie badając wiarygodności kredytobiorcy. Wniosek z tego taki, że zbyt niska zmienność na rynkach finansowych też może być szkodliwa.
Można powiedzieć, że pan, jako współautor modelu Blacka-Scholesa, odegrał w usypianiu instytucji finansowych i regulatorów pewną rolę. Dzięki matematycznym modelom służącym do wyceny rozmaitych instrumentów instytucje finansowe nabrały przekonania, że panują nad ryzykiem.