Tuż przed sierpniowym krachem na rynkach pisaliśmy, że lipiec na GPW był najgorszy od czterech lat. Gdy w przeszłości WIG zyskiwał w tym letnim miesiącu średnio 2,8 proc. (pod tym względem był to okres statystycznie nawet nieco lepszy niż grudzień kojarzony z rajdem św. Mikołaja), to tym razem stracił 2,6 proc.
Oczywiście jeszcze gorzej było w sierpniu, kiedy WIG runął o 10,5 proc., co było wynikiem najsłabszym od 13 lat. Zła passa trwała do września, który zamknął się spadkiem najgłębszym od ośmiu lat (9,4 proc.).
W październiku te silne odchylenia w dół od historycznej normy uległy gwałtownemu odwróceniu. Dziesiąty miesiąc roku, zwykle kojarzony z krachami, tym razem przyniósł wyskok WIG o 7,6 proc. w górę. To dla odmiany wynik najlepszy od dziewięciu lat. Tak silnej huśtawki nastrojów nie było już dawno.
Z jeszcze bardziej spektakularnymi skokami w dół i w górę mają do czynienia inwestorzy amerykańscy. Indeks S&P 500, który jeszcze na początku października straszył groźbą nowej fali bessy (naruszył dno ustanowione w trakcie sierpniowej paniki), kolejne tygodnie spędził, uporczywie wspinając się na coraz wyższe pułapy. Ku zdumieniu wielu analityków i inwestorów (zwłaszcza tych, którzy w pośpiechu sprzedawali wcześniej akcje) miejsce strachu przed kolejną recesją w USA i eskalacją kryzysu zadłużenia w strefie euro zajęła nadzieja na to, że jednak nie będzie tak źle, a może nawet całkiem nieźle.
Październik na Wall Street, który przyniósł zwyżkę S&P 500 o prawie 14 proc., okazał się najlepszy od 37 lat (z kolei biorąc pod uwagę wszystkie miesiące roku, był to okres najlepszy od stycznia 1987 r.)! Kursy akcji oszalały. Październik, kojarzący się z krachami takimi jak w 2008 r. (minus 16,9 proc.) czy 1987 r. (minus 21,8 proc.), tym razem pokazał zupełnie odmienne oblicze, dając pstryczka w nos zwolennikom teorii efektów sezonowych. Na razie górą okazali się kontrarianie, z Warrenem Buffettem na czele, który w połowie sierpnia zapewniał, że lubi kupować akcje na wyprzedaży.