Cristobal Montoro, hiszpański minister skarbu, przyznaje, że banki z jego kraju powinny skorzystać z pomocy finansowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego lub Unii Europejskiej. – Hiszpańskie banki nie potrzebują nadmiernie dużych sum. Problemem jest jednak to, skąd wezmą te pieniądze – twierdzi Montoro.
To pierwszy członek madryckiego rządu, który sugeruje, że Hiszpanii – a przynajmniej krajowym bankom – może być potrzebna pomoc finansowa. – Premia za ryzyko sugeruje, że drzwi rynków nie są dla Hiszpanii otwarte. Mówi ona, że jako państwo mamy problem z dostępem do pieniędzy inwestorów, a mamy refinansować nasz dług – dodaje Montoro. We wtorek po południu rentowność hiszpańskich obligacji dziesięcioletnich wynosiła prawie 6,4 proc., czyli o blisko 5,5 pkt proc. więcej niż podobnych papierów niemieckich. Koszt hiszpańskich CDS (instrumentów ubezpieczających przed bankructwem dłużnika) sięgał natomiast 604 pb. W czwartek Hiszpania będzie przechodzić ważny test – aukcję obligacji wartych około 2 mld euro.
40 mld euro w grze?
Pomysł sięgnięcia po unijne wsparcie cieszy się poparciem wielu przedstawicieli hiszpańskiego sektora finansowego. Emilio Botin, prezes Banco Santander (właściciela BZ?WBK), twierdzi, że do rekapitalizacji pożyczkodawców wystarczyłoby 40 mld euro.
Część analityków obawia się jednak, że na pomocy dla banków się nie skończy, a Hiszpania będzie musiała prosić również o wsparcie dla swoich regionów. – Problemy Hiszpanii są wielowymiarowe. Obejmują m.in. zmagania z rynkiem nieruchomości i naprawę finansów publicznych. I wszystko to trzeba robić jednocześnie. Mówienie, że 40 mld euro załatwi sprawę, nie ma sensu – wskazuje Steen Jakobsen, główny ekonomista Saxo Banku.
– Inwestorzy zaczynają się orientować, że w Hiszpanii jest nadmiar długów. Nie wszystkie są długami państwowymi, ale w tym kierunku to zmierza.