W warunkach zmiennej koniunktury w światowej gospodarce, amerykańskie koncerny radzą sobie lepiej niż ich konkurenci z innych rynków dojrzałych i wschodzących. Spośród 20 największych spółek świata pod względem kapitalizacji, aż 14 to firmy z USA. Po raz ostatni były tak licznie reprezentowane w tym zestawieniu w 2003 r.
Ponowna zmiana warty
Na początku minionej dekady wyjątkowa konkurencyjność amerykańskich spółek była oczywistością. Wówczas co roku dominowały one na liście najbardziej wartościowych firm globu. Zmieniło się to jednak wraz z rozkwitem gospodarek wschodzących i surowcową hossą. Na początku 2008 r. wśród 20 największych pod względem kapitalizacji firm, amerykańskich było już tylko siedem.
Miejsca takich informatycznych gigantów, jak IBM czy Cisco, zajmowały m.in. chiński telekom China Mobile i koreański producent sprzętu elektronicznego Samsung Electronics. A Przemysłowo-Handlowy Bank Chin korzystając z kryzysu finansowego na Zachodzie, zdetronizował amerykańskie instytucje Citigroup i Bank of America. Dodatkowo, w zestawieniu najdroższych firm świata pojawiły się kontrolowane przez rządy państw wschodzących koncerny surowcowe, takie jak Gazprom, Petrochina i Petrobras.
W ostatnich kilku latach amerykańskie firmy zaczęły jednak odzyskiwać dominującą pozycję. Na liście największych firm pojawił się producent komputerów i telefonów Apple, dzisiejszy lider zestawienia, a także operator przeglądarki internetowej Google i bank Wells Fargo. Wrócił na nią IBM.
Bezpośrednią przyczyną tych przetasowań jest to, że trwająca od kilku lat hossa na światowych rynkach nie wszędzie była jednakowo silna. Podczas gdy amerykański indeks S&P 500 odbił się od dna bessy z marca 2009 r. już o około 108 proc., to paneuropejski Stoxx 600 zyskał tylko 70 proc., a chiński Sahnghai Composite zaledwie 20 proc. Zdaniem analityków te różnice w koniunkturze na poszczególnych giełdach mają jednak fundamentalne uzasadnienie.