Po negocjacjach trwających z przerwami ponad dobę, szefowie unijnych rządów osiągnęli budżetowy kompromis. Unijny budżet na lata 2014–2020 zostanie zmniejszony, co brytyjski premier David Cameron może przedstawić jako swój sukces. Polska nie wyszła na tym wstępnym porozumieniu najgorzej. Do zamknięcia tego wydania „Parkietu", szczegóły oficjalnej umowy w sprawie budżetu nie były jeszcze znane.
Wyjście z twarzą
Budżetowy kompromis oparto na propozycji Hermana Van Rompuya, przewodniczącego Rady Europejskiej, przewidującej, że wydatki w budżecie UE zostaną zmniejszone do 960 mld euro, czyli o 12 mld euro w porównaniu z propozycją Van Rompuya z nieudanego, listopadowego szczytu. Zgodnie z tym planem, kraje UE będą musiały wpłacić do tego budżetu jedynie 908 mld euro, co twardo wynegocjował Cameron. (Płatności zawsze są mniejsze od zaplanowanych wydatków w unijnym budżecie, gdyż wiele pieniędzy z UE nie jest wykorzystywanych.)
Z nieoficjalnych doniesień wynikało, że nasz kraj otrzyma 72,4 mld euro na politykę spójności, czyli o 4 proc. więcej niż w wieloletnim budżecie na lata 2007–2013. Na wspólną politykę rolną mielibyśmy dostać 28,5 mld euro, a łączne środki przeznaczone dla Polski mogą wynieść 106 mld euro.
– Jest to zły budżet dla Unii i w tym nieszczęściu dobry dla Polski – komentował doniesienia dotyczące budżetowego kompromisu Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO.
Liga malkontentów
W końcowej rundzie negocjacji pojawiły się jednak poważne zgrzyty. Martin Schultz, socjalistyczny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, zarzekał się, że nie złoży swojego podpisu pod nowym długoletnim unijnym budżetem, jeśli będzie on oznaczał cięcia wydatków. Pojawiły się więc obawy, że Parlament Europejski może za jakiś czas odrzucić budżetowy kompromis. Zwłaszcza że Schultz może zarządzić tajne głosowanie nad tym projektem (wówczas więcej eurodeputowanych będzie skłonnych zagłosować przeciw budżetowi).