To miałoby podbić ich cenę. Obecna, niespełna 5 euro za tonę, powoduje, że europejski system handlu emisjami (EU ETS) się nie sprawdza.

Polska jest przeciwna sztucznej ingerencji na rynku. Zdaniem wiceminister środowiska Beaty Jaczewskiej propozycja ta jest wadliwa. – Wycofanie jednostek miałoby być tymczasowe, a więc i wzrost cen byłby tymczasowy. A niska cena uprawnień wynika z nadpodaży, która jest efektem kryzysu i spadku produkcji – nic więcej się nie wydarzyło. Ingerowanie administracyjne psuje rynek – ocenia Jaczewska. Poza tym od tego roku energetyka, największy emitent CO2, będzie już płacić częściowo za emisję (docelowo, od 2020 r. nie będzie otrzymywać już żadnych darmowych uprawnień). Dlatego wtorkowe głosowanie bacznie obserwują m.in. PGE (ma największą w kraju elektrownię w Bełchatowie) czy Enea (m.in. Elektrownia Kozienice).

– Backloading jest dla Polski bezpieczną interwencją, dlatego nie zdziwiłaby mnie zgoda naszego rządu na to rozwiązanie – mówi Maciej Wiśniewski, prezes Domu Maklerskiego Consus, specjalizującego się w rynku CO2. – Wstrzymanie na okres kilku lat wprowadzenia na rynek 900 mln praw do emisji w całej UE nie przywróci równowagi pomiędzy popytem a podażą. Skumulowana nadwyżka stale rośnie i według analiz DM Consus przekracza 2 mld jednostek. W dłuższej perspektywie koszt emisji tony CO2 utrzyma tendencję spadkową, nawet jeśli po pozytywnym wyniku głosowania cena wzrośnie o kilka euro – ocenia.

Ale wynik głosowania trudno przewidzieć. – Poprawka wnosząca o odrzucenie backloadingu jest zgłoszona przy pełnym poparciu prawicy i, co ważne, przy głosowaniu będzie obowiązywać dyscyplina grupowa – mówi nam Konrad Szymański, europoseł PiS.