Protesty społeczne przetaczające się przez Brazylię robią wrażenie. Na ulice wielkich miast wyszło w ostatnich dniach ponad 2 mln ludzi. Doszło do zamieszek i gwałtownych starć z policją. W kraju, który zdawałoby się odniósł w ostatnich latach oszałamiający sukces gospodarczy, ludzie nagle się buntują. Impulsem jest podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej o 20 centavos (30 groszy). Tuż przed rozgrywanymi w Brazylii mistrzostwami świata w piłce nożnej Brazylijczycy postanawiają dać do zrozumienia, że nie podoba im się to, że rząd wydaje ich pieniądze na stadiony oraz inne drogie inwestycje w prestiż, zamiast poprawiać jakość usług publicznych. Buntuje się zarówno biedota, jak i rosnąca w siłę klasa średnia. Siła protestów jest tak duża, że prezydent Dilma Rousseff kaja się przed demonstrantami i obiecuje ustępstwa.
Niezadowolenie widać również na rynkach finansowych. Bovespa, główny indeks brazylijskiej giełdy, stracił od początku roku już 23 proc. i jest najgorszym z dużych indeksów rynków wschodzących. Stambulski indeks ISE 100, mimo gwałtownych zamieszek przetaczających się przez wielkie miasta Turcji, spadł w tym roku jedynie o około 7 proc. Akcje brazylijskiego państwowego koncernu naftowego Petrobras straciły w tym czasie ponad 30 proc., a papiery górniczego giganta Vale zanurkowały o 35 proc. Co się stało, że rynek jeszcze kilka lat temu uwielbiany przez inwestorów tak mocno traci?
Rykoszetem w Amerykę Południową
Przecena na brazylijskim parkiecie zaczęła się jeszcze przed wybuchem protestów. Przyczyny spadków są zresztą nie tylko związane z sytuacją w Brazylii. – Protesty społeczne mają teraz mały wpływ na nastroje inwestorów wobec Brazylii. Pogorszenie nastrojów zostało spowodowane głównie czynnikami zewnętrznymi – twierdzi Robert Wood, analityk z Economist Intelligence Unit. Czym były owe czynniki zewnętrzne? Przede wszystkim obawy, że amerykańska Rezerwa Federalna zacznie ograniczać ilościowe luzowanie polityki pieniężnej. Jednym ze skutków QE3 było uwolnienie dużych ilości pieniędzy, które trafiały następnie na rynki wschodzące – m.in. do Brazylii. Teraz, gdy pojawiły się sygnały, że Fed będzie się wycofywał z QE3, pieniądze zaczęły wracać z brazylijskiego rynku do instytucji finansowych z państw rozwiniętych. Co więcej, obawy przed ograniczeniem QE uderzyły również w rynki surowcowe, co dodatkowo uderzyło w brazylijski rynek akcji. A przecież spółki górnicze i naftowe są największymi firmami na giełdzie w Sao Paulo.
Pod presją jest również brazylijska waluta, czyli real. Od początku marca stracił on na wartości już 11 proc. Wcześniej przez wiele miesięcy brazylijskie władze starały się go osłabić, by uczynić swój eksport bardziej konkurencyjnym. W połowie czerwca real osłabł do najniższego od 2009 r. poziomu wobec dolara. Aby przeciwdziałać osłabieniu narodowej waluty, rząd nagle zniósł 6-proc. podatek (znany jako IOF), nałożony na zagranicznych inwestorów kupujących brazylijskie obligacje. – Przy umacniającym się dolarze nie ma sensu, by dłużej utrzymywać taką barierę – tłumaczył Guido Mantega, brazylijski minister finansów (ten sam człowiek, który ukuł określenie „wojny walutowe"). Rząd zniósł też 1-proc. podatek, nałożony na krótkie pozycje dolarowe – mający zniechęcić inwestorów do gry na osłabienie dolara i wzmocnienie reala. Pod koniec maja Bank Centralny Brazylii niespodziewanie podniósł swoją główną stopę procentową o 50 pkt baz., do 8 proc. To już druga tegoroczna podwyżka. Bank centralny interweniował również na rynku, m.in. angażując się w transakcje na derywatach mające wzmocnić reala.
– Brazylia była przez ostatnie dziesięć lat jedną z ulubienic inwestorów na rynkach wschodzących. Teraz wypadła z łask z wielkim hukiem. Rząd będzie próbował powstrzymać osłabienie reala, ale wątpię, czy mu się uda osiągnąć wyznaczony cel – wskazuje Paul Christopher, strateg z Wells Fargo Advisors.