Ograniczenie to obowiązywało na poziomie 27 koron za 1 euro. Decyzja o zdjęciu limitu nastąpiła niespodziewanie. Czeski Bank Narodowy (CNB) zapowiadał wcześniej, że będzie utrzymywał to ograniczenie co najmniej do 31 marca 2017 r. Na swoim marcowym posiedzeniu podtrzymał zamiar trzymania limitu, ale nie określił, jak długo będzie to robił.
„CNB jest gotowy, by wykorzystać swoje instrumenty do ograniczenia nadmiernych wahań kursowych, jeśli zajdzie taka potrzeba" – mówił czwartkowy komunikat czeskiego banku centralnego. Tuż po zniesieniu limitu korona umocniła się do poziomu 26,9 CZK za 1 euro. Tak stosunkowo niewielki ruch wskazuje, że CNB mógł mocno interweniować na rynku. Jiri Rusnok, prezes czeskiego banku centralnego, mówił jednak wcześniej, że jego instytucja nie będzie przywiązywała nadmiernej wagi do początkowych wahań po zniesieniu limitu kursowego.
Limit został wprowadzony w 2013 r. i oficjalnie miał służyć walce z deflacją. Od tego momentu zaczął napływać do Czech kapitał spekulacyjny. Rynkowi gracze liczyli na to, że CNB nie da rady długo utrzymać tego ograniczenia, a po jego zniesieniu korona ostro się umocni. Bank centralny był jednak zdeterminowany, by bronić kursu minimalnego korony. Przez cztery lata do końca stycznia 2017 r. czeski bank centralny kupił w tym celu na rynku 47,8 mld euro. Nieoficjalne dane mówią, że przez ostatnie dziesięć dni nabył aktywa warte aż 7,5 mld euro. Według szacunków Jana Buresa, analityka KBC, w połowie marca 2017 r. spekulacyjne pozycje na czeskiej walucie były warte od 50 mld euro do 60 mld euro.
– Interesujące będzie to, co się stanie z tą dużą pozycją spekulacyjną – twierdzi Paul McNamara, dyrektor ds. rynków wschodzących w londyńskim funduszu GAM.
Jak bardzo może się umocnić korona w nadchodzących miesiącach? – Sytuacja musi się jeszcze nieco wyklarować, byśmy zmieniali swoje prognozy. Jak na razie trzymamy się przewidywań mówiących, że uczciwym kursem będzie 25,5 korony za 1 euro, co oznaczałoby aprecjację o 5,5 proc. Spodziewamy się, że korona dotrze do takiego poziomu do końca roku – prognozuje William Jackson, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics.