Akcje Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB) zyskały w ciągu miesiąca blisko 50 proc. na giełdzie w Zurychu. W czwartek po południu płacono za nie blisko 3 tys. franków szwajcarskich. W ostatnich dniach kurs dochodził do 3150 franków. Analitycy nie są zgodni, co spowodowało tak dużą zwyżkę kursu, i tworzą na ten temat różne teorie.
Ograniczona dywidenda
SNB jest jednym z kilku banków centralnych, które są notowane na giełdzie (oprócz niego spółkami giełdowymi są: Narodowy Bank Belgii i Bank Grecji. Akcje Banku Rezerw Republiki Południowej Afryki i Banku Japonii znajdują się w obrocie OTC). 52 proc. jego udziałowców to instytucje publiczne oraz poszczególne szwajcarskie kantony. SNB wypłaca akcjonariuszom dywidendy, które ustawa z 1921 r. ogranicza do maksymalnie 15 franków na akcję.
Jednym z powodów ostrej zwyżki kursu SNB w ostatnich tygodniach mogą być oczekiwania dotyczące wzrostu jego zysku. W ostatnich latach szwajcarski bank centralny interweniował na wielką skalę na rynku, by zapobiegać umacnianiu się franka wobec euro. Kreując franki i kupując za nie aktywa denominowane w obcych walutach, zgromadził rezerwy warte na koniec drugiego kwartału 2017 r. aż 700 mld franków, z czego około 20 proc. było zainwestowane w akcje. Przez ostatnie trzy miesiące euro umocniło się o ponad 5 proc. wobec franka (w czwartek płacono 1,15 franka za 1 euro), co zwiększa liczoną we frankach wartość jego rezerw i potencjalny zysk. Co prawda dywidendy SNB są ustawowo ograniczone, ale część inwestorów może liczyć, że bank centralny zdecyduje się na skup akcji własnych. W zeszłej dekadzie skup taki ogłosił bazylejski Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS), płacąc inwestorom 25 tys. franków za akcję, trzy razy więcej niż przed ogłoszeniem buy backu.