Nawet 2 mln ludzi wzięło udział w protestach na ulicach Hongkongu wymierzonych w ustawę umożliwiającą ekstradycję do Chin mieszkańców tej metropolii. To największe protesty od rewolucji parasoli z jesieni 2014 r. Ustawa została powszechnie uznana za zagrożenie dla wolności obywateli Hongkongu i za akt prawny podważający zasadę „jeden kraj, dwa systemy" (przewidującą, że Hongkong jest Specjalnym Regionem Administracyjnym ChRL, ale zachowa bardzo dużą autonomię aż do 2047 r.). Carrie Lam, przewodnicząca administracji Hongkongu, w obliczu silnych protestów wstrzymała pracę nad kontrowersyjną ustawą, ale opozycja obawia się, że za jakiś czas do niej wróci. Demonstranci chcą więc protestować, aż doprowadzą do dymisji Lam. W odróżnieniu od rewolucji parasoli z 2014 r., tym razem na zwycięstwo ich sprawy może liczyć spora część przedstawicieli wielkiego biznesu z Hongkongu. Prawo do ekstradycji stanowi bowiem zagrożenie dla ich osobistej wolności i majątków. Może ono również skłonić USA do działań, które mocno uderzyłyby w pozycję Hongkongu jako globalnego centrum finansowego. To byłby cios, po którym lokalny model gospodarczy runąłby.
Długie ręce Pekinu
Choć oficjalnie Hongkong jest częścią ChRL, to obecnie jest traktowany jako odrębna od nich gospodarka. Ten Specjalny Region Administracyjny rządzi się przecież własnymi prawami, ma swoje regulacje finansowe, bank centralny, walutę i stanowi odrębny obszar celny. Na straży porządku stoi tam jego własna policja i system sądowniczy. W Hongkongu stacjonuje co prawda chińska armia, a bezpieka prowadzi swoje operacje (np. w ostatnich latach porywała wydawców książek krytycznych wobec władz ChRL), ale jak dotąd powstrzymywały się one przed zbyt silnym jawnym ingerowaniem w miejscowe życie. To sprawiło, że Hongkong stał się domem dla wielu chińskich bogaczy, uznających, że to miejsce, które jest bardzo bliskie rynkowi Państwa Środka, a jednocześnie bezpiecznie dalekie od towarzyszy z Pekinu. Według danych Credit Suisse w Hongkongu mieszka ponad 850 ludzi posiadających majątki warte co najmniej 100 mln USD. Według firmy badawczej Wealth-X żyje tam 87 dolarowych miliarderów, czyli więcej niż np. w Indiach, Arabii Saudyjskiej czy we Francji.
Gdy w 2014 r. obserwowałem rewolucję parasoli (protesty przeciwko Chinom i miejscowej, prochińskiej administracji), odniosłem wrażenie, że miały one bardzo szerokie poparcie w Hongkongu. Przeciwko nim opowiadały się wówczas cztery środowiska: lokalna administracja, policja, wielki biznes oraz triady (mafia). Ówczesne protesty władza przeczekała, a później uderzyła w kilku ich liderów. Poczuła się po tym na tyle pewnie, by wykonać kolejne kroki coraz mocniej zbliżające Hongkong do ChRL.
Pretekstem do rozpoczęcia prac nad ustawą o ekstradycji była sprawa morderstwa dokonanego przez obywatela Hongkongu na jego dziewczynie, do którego doszło na Tajwanie. Władze Republiki Chińskiej (Tajwanu) zażądały wydania zabójcy, ale okazało się, że nie ma przepisów pozwalających na ekstradycję. Administracja skierowała więc do Rady Legislacyjnej (LegCo) projekt ustawy pozwalającej na ekstradycję obywateli Hongkongu do ChRL, Makau i na Tajwan. Projekt ten co prawda przewiduje, że wnioski o ekstradycje będą zatwierdzane przez sądy i administrację Hongkongu, a ekstradycja będzie obejmować jedynie osoby winne przestępstw kryminalnych i finansowych zagrożonych od siedmiu lat więzienia wzwyż (uchylanie się od płacenia podatków ma nie być objęte ekstradycją), to wiele przepisów tej ustawy wzbudza uzasadniony niepokój. Jest w niej mowa m.in. o możliwości zamrożenia i konfiskaty aktywów osób poddanych ekstradycji. Wielu mieszkańców Hongkongu boi się również, że chińska bezpieka będzie „montowała" sprawy kryminalne przeciwko działaczom prodemokratycznym, obrońcom praw człowieka, aktywistom religijnym i biznesmenom niewygodnym dla partyjno-bezpieczniackich klik. Do takich przypadków już przecież dochodziło. Np. Lam Wing-kee, właściciel księgarni z Hongkongu, sprzedającej książki krytyczne wobec władz ChRL, który został w 2015 r. porwany do Chin i tam przez pewien czas trzymany w areszcie, został oficjalnie oskarżony nie o przestępstwo polityczne, ale o prowadzenie księgarni bez licencji.
„Proponowane zmiany doprowadzą do tego, że ludzie zaczną się zastanawiać, czy wybrać Hongkong jako bazę dla swoich operacji lub regionalną siedzibę, biorąc pod uwagę ryzyko, że mogą zostać przewiezieni do innej jurysdykcji, która nie zapewnia im ochrony, którą cieszą się w Hongkongu" – mówi stanowisko Międzynarodowej Izby Handlu działającej w Hongkongu.