500 mld euro grantów dla państw członkowskich, 250 mld euro nisko oprocentowanych pożyczek i do tego wieloletnia perspektywa budżetowa na lata 2021–2027 opiewająca aż na 1,1 bln euro – w ten sposób Komisja Europejska chce bronić Unii przed gospodarczą „straconą dekadą". I jak na razie wygląda na to, że Polska nie straci finansowo na tym wielkim pakiecie pomocowym. Z funduszu odbudowy gospodarki (nazwanego Next Generation EU) mamy dostać 37,7 mld euro grantów i 26,1 mld euro pożyczek. Większymi beneficjentami od Polski będą tylko: Włochy, Hiszpania i Francja. Do tego trzeba doliczyć zwiększenie wydatków na fundusze spójności i wspólną politykę rolną. Przed pandemią planowano, że dostaniemy z tej puli 98 mld euro, teraz zapowiada się na więcej. Czyżby Komisja Europejska chciała osłodzić Polsce i innym krajom naszego regionu plan ratowania gospodarek Europy Południowej? Wcześniej pojawiały się bowiem wyliczenia, że Polska może stać się płatnikiem netto do wspólnego budżetu (dotyczyły wartej 500 mld euro propozycji funduszu odbudowy unijnych gospodarek złożonej wspólnie przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel i francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona).
Z wielkim pakietem stymulacyjnym idzie w parze idea „uwspólnotowienia" długów, czyli coś, na co długo nie chciały się zgodzić bogate państwa Europy Północnej ani część krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Zrealizowana będzie „bocznymi drzwiami". Komisja Europejska (która już od kilku lat emituje swój dług, ale na stosunkowo małą skalę) pożyczy na rynkach 750 mld euro, które będzie w latach 2028–2058 stopniowo spłacać z kolejnych budżetów UE. Czyli złożą się na to z czasem wszystkie państwa członkowskie. Aby osłodzić im regulowanie rachunków, wprowadzi się unijne podatki, takie jak danina cyfrowa. Wraz z tymi transferami fiskalnymi więcej władzy przejdzie z rządów narodowych do instytucji unijnych. Tylko czy nie wywoła to sprzeciwu niektórych państw i czy instytucje unijne poradzą sobie z taką odpowiedzialnością?
Spór o integrację
Na „uwspólnotowieniu" długów od dawna zależało Francji, która postrzegała je jako sposób na wsparcie swojej gospodarki. Podczas kryzysu w strefie euro bardzo mocno opierały się temu Niemcy. Kanclerz Merkel zdecydowała się jednak niedawno na zmianę stanowiska, być może obawiając się, że pozbawione pomocy Włochy za kilka lat pójdą śladem Wielkiej Brytanii i opuszczą UE. Niemieckie elity przyjęły więc już nową narrację, popierającą pomoc dla państw Europy Południowej. „To nie czas na zmuszanie państw do zapłaty za dawne błędy. To czas na pomaganie sobie nawzajem. Przyszłość UE zależy od tego, czy wszyscy będziemy podążać w tym samym kierunku" – mówił jeden z komentarzy redakcyjnych w konserwatywnym niemieckim dzienniku „Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Zgoda Niemiec i Francji co do pomocy dla państw Unii dotkniętych koronawirusowym kryzysem to polityczny przełom. Ale nie oznacza jednak, że spór o tę pomoc się skończył. Pakiet pomocowy i nowy budżet UE będą poddane wielotygodniowym negocjacjom, a ich przyjęcie będzie wymagało jednomyślnej zgody wszystkich 27 państw UE. Do rozstrzygnięcia dojdzie prawdopodobnie na szczycie Rady Europejskiej zaplanowanym na 18–19 czerwca. Ostateczny rezultat może się mocno różnić od propozycji Komisji Europejskiej. Zwłaszcza że swój sceptycyzm co do przydzielania wielomiliardowych grantów krajom UE wyrażały wcześniej państwa „ostrożnej czwórki" (Austria, Holandia, Szwecja i Dania), ale także Czechy. Później jednak pojawiły się sygnały, że przynajmniej Austria i Dania będą dążyły do „konstruktywnego kompromisu". Prawdopodobnie będą chciały zmniejszyć ilość pieniędzy dostępnych w ramach grantów i uzależnić przyznawanie pomocy od spełnienia różnych warunków. Będą mieć jednak przeciwko sobie cztery największe gospodarki strefy euro oraz Komisję Europejską, więc może uda się uratować wiele z obecnych propozycji Brukseli.