Jej deprecjację próbował wyhamować turecki regulator rynku bankowego. Pozwolił on bankom wliczać do tzw. współczynnika aktywów pożyczki walutowe udzielane innym instytucjom bankowym. Współczynnik ten określa to, ile banki powinny mieć aktywów w stosunku do depozytów (określone rodzaje aktywów i depozytów są zliczane z różnymi wagami). Został on wprowadzony w kwietniu, by skłonić banki do zwiększania akcji kredytowej. Dla większości banków wynosi 90 proc., a dla banków islamskich 70 proc. W ostatnich miesiącach był obniżany. Wzrost akcji kredytowej banków prowadził bowiem do zwiększenia tureckiego importu, a to przyczyniało się do słabnięcia liry.
Do osłabienia tureckiej waluty przyczyniły się również konflikty, w które Turcja została wplątana przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. Najnowszym z nich jest spór dyplomatyczny z Francją, w ramach którego Erdogan wezwał kraje muzułmańskie do bojkotowania francuskich produktów. Inwestorzy jednak najbardziej obawiają się zbyt luźnej polityki Banku Centralnego Republiki Turcji. Co prawda we wrześniu podwyższył on (po raz pierwszy od 2018 r.) główną stopę procentową, ale w zeszłym tygodniu mocno rozczarował rynek, pozostawiając ją na poziomie 10,25 proc. Zasygnalizował też, że powstrzyma się na dłużej z podwyżkami, a z deprecjacją liry będzie walczył za pomocą operacji płynnościowych.
– Bank centralny potrzebuje dużego i nagłego zaciskania polityki pieniężnej, by powstrzymać załamanie liry. Używanie rezerw nie jest żadną opcją, gdyż rezerw tych nie ma już dużo – twierdzi Gabriele Foa, zarządzający w funduszu Algebris U.K.
– Próg bólu prawdopodobnie jest blisko. Wyprzedaże liry, do których dochodziło po okresach stabilności, kończyły się zwykle w granicach spadków o 30–35 proc. Wówczas bank centralny wkraczał do akcji z nadzwyczajnymi podwyżkami – przypomina Henrik Gullberg, strateg z Coex Partners. HK