Kyrsten Sinema, senator z Nevady (z lewej), i Joe Manchin, senator z Wirginii Zachodniej, to czołowi przedstawiciele grupy umiarkowanych demokratów. Alexandria Ocasio-Cortez, kongreswomen z Nowego Jorku to "gwiazda" frakcji postępowej u demokratów.
Gdy w 2019 r. Kyrsten Sinema wygrała wybory do Senatu, postępowi demokraci cieszyli się z tego, eksponując m.in. to, że jest ona pierwszą kobietą otwarcie przyznającą się do ateizmu i biseksualizmu, która zasiadła w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu. Minęło kilkanaście miesięcy i nie słychać już pochwał postępowców wobec pani senator z Arizony. Co więcej, stała się ona osobą znienawidzoną przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej. O skali tej niechęci może świadczyć incydent z początku października. Grupka aktywistów, zadających Sinemie konfrontacyjne pytania i filmujących ją, weszła za panią senator do publicznej toalety. „Absolutnie nękajcie Sinemę poza kabiną toaletową" – skomentował to feministyczny portal Jezebel (później, po fali oburzenia, zamienił słowo „nękajcie" na „szukajcie konfrontacji"). Przyczyna takich zachowań? Sinema, jako jedna z dwojga umiarkowanych demokratycznych senatorów, blokowała projekt ustawy Build Back Better, czyli propozycję wydatków wartą aż 3,5 bln USD. Sprzeciwiała się też podwyżkom CIT i górnej federalnej stawki PIT. „Ona blokuje naszą ścieżkę do obywatelstwa, ochronę przed deportacjami, płatną opiekę rodzicielską, sprawiedliwość klimatyczną, niższe koszty leków oraz wiele innych rzeczy, których potrzebujemy" – mówił komunikat zrzeszającej nielegalnych imigrantów organizacji LUCHA, która odpowiadała za incydent z nękaniem Sinemy.
Pod ostrzałem lewego skrzydła Partii Demokratycznej jest również Joe Manchin, 74-letni senator z Wirginii Zachodniej. Wzbudził ich niechęć, sprzeciwiając się ustawie Build Back Better, podwyżkom podatków oraz projektowi zmian w prawie wyborczym. Sprzeciwił się też planowi nałożenia na miliarderów podatku od niezrealizowanych zysków kapitałowych. W ramach nacisków na Manchina senator Bernie Sanders zamieścił w jednej z gazet z Wirginii Zachodniej całostronicowe ogłoszenie, w którym wzywał obywateli tego stanu do poparcia planów infrastrukturalnych prezydenta Joe Bidena. Manchin odebrał to jako próbę skłócenia go z elektoratem. – To nie pierwszy raz, gdy ten gość z innego stanu próbuje mówić mieszkańcom Wirginii Zachodniej, co jest dla nich dobre, mimo że nie ma on żadnych związków z naszym stanem. Kongres powinien postępować ostrożnie z wydatkami publicznymi, a ja nie będę głosował za nieodpowiedzialną ekspansją programów rządowych. Żadne ogłoszenie napisane przez samozwańczego niezależnego socjalistę tego nie zmieni – stwierdził Manchin.
Ta „wojna domowa" wśród demokratów na pierwszy rzut oka może dziwić. Oto bowiem dwoje umiarkowanych senatorów stanowi dla planów fiskalnych administracji Bidena znacznie większą przeszkodę niż Partia Republikańska. Nie da się ich przy tym zaszufladkować jako „zdrajców sprawy". Manchin to przecież demokrata „starej daty", który rozpoczął karierę polityczną w 1982 r. Sinema to natomiast była działaczka Amerykańskiej Partii Zielonych, wybrana do Senatu głosami postępowych milenialsów. Udzieliła ona poparcia planowi wprowadzenia minimalnej 15-proc. stawki CIT dla wielkich korporacji oraz nałożenia na miliarderów podatku majątkowego. Wraz z Manchinem nie chce jednak, by podnoszono podatki mniejszym spółkom oraz klasie średniej. Umiarkowani demokraci patrzą również sceptycznie na politykę energetyczną administracji Bidena. (Manchin głosował już przeciwko polityce klimatycznej Obamy). Nie chcą, by prowadziła ona do wyższych cen benzyny i masowych zwolnień górników. Starają się więc bronić interesów wyborców, podczas gdy lewe skrzydło partii próbuje przeforsować ideologiczne pomysły za wszelką cenę. To, że wśród demokratów są umiarkowani politycy reprezentujący wartości bliskie tradycyjnemu elektoratowi, nie powinno dziwić. Dziwne jest raczej to, że w Kongresie są oni zdominowani liczebnie przez radykałów.