Wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI) z wyłączeniem energii i żywności – najpopularniejsza spośród kilku miar inflacji bazowej, które oblicza Narodowy Bank Polski – wzrósł w marcu o 6,9 proc. rok do roku, po zwyżce o 6,7 proc. w lutym. To nowy rekord w historii tych danych, która sięga końca lat 90. Pewnym pocieszeniem mogą być sygnały, że inflacja bazowa zaczyna się stabilizować. W marcu przyspieszyła bowiem w najmniejszym stopniu od listopada ub.r.
Tuż przed świętami GUS podał, że CPI w marcu wzrósł o 11 proc. rok do roku, po zwyżce o 8,5 proc. miesiąc wcześniej, a nie o 10,9 proc., jak wstępnie szacował. Już ten wstępny szacunek był sporą niespodzianką. Wcześniej ekonomiści ankietowani przez „Parkiet" przeciętnie oceniali, że inflacja w marcu przyspieszyła do 10,2 proc. Wtorkowe dane NBP potwierdzają, że za tę niespodziankę odpowiadają konsekwencje ataku Rosji na Ukrainę: wzrost cen surowców oraz nasilenie zaburzeń w międzynarodowych łańcuchach dostaw, które utrzymywały się jeszcze wskutek pandemii. Inflacja bazowa okazała się bowiem nawet minimalnie niższa, niż ekonomiści przeciętnie szacowali, zanim poznali dane o CPI. Jest też mniej więcej na takim poziomie, na jakim – w ocenie ekonomistów z Pekao – byłaby inflacja ogółem, gdyby nie polityka Rosji (nie tylko atak na Ukrainę, ale też wcześniejsze straszenie, które podbijało już ceny surowców).
Bazowa blisko szczytu
Na pierwszy rzut oka inflacja bazowa zdaje się stabilizować. Jej podstawowy wskaźnik wzrósł w marcu o 1 proc. w stosunku do lutego. To taka sama zwyżka jak w poprzednich dwóch miesiącach. Ekonomiści z mBanku zwrócili zaś uwagę na to, że po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych dwie inne miary inflacji bazowej, eliminujące ceny najbardziej chwiejne, szczyt mają już za sobą. „Stąd też – naszym zdaniem – blisko szczytu jest też ten najpopularniejszy wskaźnik inflacji bazowej" – napisali na Twitterze. Większość ekonomistów zakłada, że inflacja bazowa szczyt osiągnie gdzieś jeszcze w tym albo w przyszłym kwartale br. Potem zacznie stopniowo maleć pod wpływem m.in. słabnącego popytu konsumpcyjnego i rosnących stóp procentowych. Bardziej nieprzewidywalna jest inflacja ogółem, która będzie w dużej mierze zależała od sytuacji na rynku surowców, ta zaś od dalszego przebiegu wojny w Ukrainie. Ponad 30 zespołów ekonomistów i indywidualnych analityków ankietowanych przez „Parkiet" i „Rzeczpospolitą" na początku kwietnia – już po wstępnym szacunku inflacji – przeciętnie prognozowało, że inflacja w 2022 r. wyniesie średnio 10,4 proc. Nie brakowało jednak prognoz powyżej 11 proc. Oczekiwania na 2023 r. uzależnione są z kolei od czasu obowiązywania tzw. tarczy antyinflacyjnej, w ramach której rząd obniżył niektóre podatki pośrednie. Jej wygaszenie poskutkuje bowiem automatycznie chwilowym przyspieszeniem inflacji.
Dużo polityki w cenach
To niejedyny „polityczny" czynnik utrudniający prognozowanie inflacji. – Wzrost inflacji w ostatnich kwartałach był głównie pochodną wzrostu różnorakich kosztów wytwarzania. Z perspektywy światowej podkreślano głównie sytuację na rynku ropy i gazu, a ostatnio też żywności. U nas koszty wytwarzania są od dłuższego czasu dodatkowo podbijane decyzjami administracji – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. W tym kontekście wymienia m.in. wzrost kosztów wody i gospodarowania odpadami, a także wzrost płac w tej mierze, w jakiej spowodowany jest podwyżkami płacy minimalnej i dostosowań wyższych wynagrodzeń do zmian wysokości podatków i składek.