W momencie gdy ceny w Polsce spadają, a z taką właśnie sytuacją cały czas mamy do czynienia, pisanie o zagrożeniu wzrostem inflacji może się wydawać nie na miejscu. Zagrożenia wysoką inflacją faktycznie w Polsce obecnie nie ma, ale ceny jeszcze w tym roku zaczną rosnąć.
Spadek cen, którego doświadczamy od lipca 2014 r., jest w warunkach polskich bez precedensu. Przede wszystkim dlatego, że przyzwyczajeni jesteśmy raczej do tego, że zawsze musieliśmy się martwić zbyt wysoką inflacją. Przez pierwszych kilkanaście lat transformacji jednym z podstawowych zadań było ustabilizowanie cen i w świadomości wielu Polaków zbyt szybko rosnące ceny z pewnością nadal funkcjonują jako potencjalne zagrożenie. Ostatnich kilka lat zmieniło jednak wiele w tej kwestii. Najpierw udało się ustabilizować ceny i płace, później doszedł negatywny wpływ kryzysu w Europie na popyt, a na koniec mocno spadły ceny energii i żywności.
To właśnie głównie ceny energii i żywności są odpowiedzialne za spadek cen konsumenckich w Polsce. Szczególnie istotnie zmieniła się sytuacja na rynku ropy naftowej, gdzie po kilku latach trzycyfrowych cen (w dolarach) na początku tego roku baryłka staniała przejściowo do mniej niż 50 dolarów, a choć ostatnio ceny nieco się odbiły, nic nie wskazuje na to, aby miały wrócić do poziomu 100 dolarów. Miało to oczywiście bezpośredni wpływ na ceny kupowanych przez nas paliw, a pośrednio na koszty transportu i procesy cenowe w innych sferach gospodarki. Na to nałożył się efekt wstrzymania w zbliżonym okresie części eksportu żywności na rynki wschodnie, co obniżyło jej ceny na krajowym rynku. Obydwa te czynniki mają charakter podażowy, czyli – mówiąc inaczej – nie są pochodną decyzji polskiego konsumenta. Dlatego też mówienie w Polsce o deflacji, która powinna być rozumiana jako trwały spadek cen wynikający z decyzji konsumentów, nie jest uprawnione, nawet przy indeksie cen konsumpcyjnych (CPI) zniżkującym o 1,5 proc. w skali roku.
Trzeba jednak odnotować, iż inflacja bazowa, czyli wykluczająca owe czynniki podażowe, jest również bardzo niska. Co więcej, deflator sprzedaży detalicznej po wyłączeniu cen żywności i energii także wskazuje na brak presji inflacyjnej. Dzieje się tak z kilku powodów. Inflacja w gospodarce globalnej jest bardzo niska po kryzysie z 2008 r., gdyż firmy wobec niższego popytu mocno dostosowały stronę kosztową i mocniej konkurują ceną. W Europie swoje zrobił kryzys zadłużenia, który miał bezpośredni wpływ na koniunkturę w polskiej gospodarce i związaną z nią kondycję rynku pracy. Ponadto przeciągający się eurokryzys nie pozostał bez wpływu na nastroje konsumentów, u których znacząco mogła wzrosnąć skłonność do oszczędzania w efekcie obaw o stabilność zatrudnienia. Tłumaczyłoby to powolne odradzanie się konsumpcji pomimo mocnego wzrostu realnego funduszu płac, który od dłuższego czasu obserwujemy.
Brak presji cenowej, powolne odbudowywanie się konsumpcji, niska dynamika płac, brak perspektyw na większy wzrost cen surowców energetycznych – to wszystko czynniki, które sugerują, iż inflacja, nawet po powrocie do pozytywnego poziomu, pozostanie niska. W rzeczy samej na obecny moment prognozuję inflację na poziomie 2 proc. w najwyższym punkcie w przyszłym roku, po czym spadnie ona ponownie w kierunku 1,5 proc. Jednak rozkład ryzyka wokół tej prognozy jest zdecydowanie asymetryczny, tj. ryzyko, że inflacja zaskoczy pozytywnie, jest większe niż to, że zaskoczy negatywnie, a do tego ta asymetria rośnie wraz z horyzontem prognozy. Dlaczego? Skoro obecnie spadek cen jest nadzwyczajnym splotem różnych okoliczności, w przyszłości przynajmniej część tych okoliczności może się zmienić.