Ewidentną korzyścią dla energetyki jest wzrost zapotrzebowania na prąd, ale też zlikwidowanie tzw. doliny nocnej. Wtedy nasze elektrownie muszą ograniczać pracę do niezbędnego minimum. Nic wiec dziwnego, że cztery największe polskie spółki energetyczne powołały spółkę ElectroMobility Poland, która ma wspierać rozwój sektora. Jej zadania na razie określono dość enigmatycznie, mówiąc o tworzeniu podstaw ekonomiczno-organizacyjnych, technologicznych, naukowych do kreacji i rozwoju elektromobilności w Polsce.
Bardziej konkretnie brzmią plany poszczególnych spółek chcących skorzystać na spodziewanym boomie w tym nowym nie tylko w Polsce sektorze. Bo przykładowo PGE chce wejść na rynek w roli inwestora i operatora infrastruktury ładowania, a także sprzedawcy usługi ładowania. Na początku grudnia podpisano nawet list intencyjny z wojewodą łódzkim na budowę sześciu stacji ładowania samochodów elektrycznych. Ich uruchomienie zaplanowano na III kwartał 2017 r. Oprócz tego spółka chce zaoferować m.in. preferencyjne stawki w pierwszym roku umowy, a także rozszerzyć ofertę o usługi opracowane wspólnie z producentami samochodów oraz firmami leasingowymi.
Z kolei Energa nie wyklucza zainwestowania pewnej puli środków – w kooperacji z innymi partnerami – w utworzenie spółki zajmującej się produkcją baterii wykorzystywanych w samochodach elektrycznych, które będą mobilnymi magazynami energii. O oddzielnej spółce myśli też Tauron.
Sceptycy uważają, że wyznaczony cel jest nierealny m.in. ze względu na wciąż wysoką cenę takich aut i brak wystarczającej infrastruktury ładowarek. Bez względu jednak na to, ile faktycznie będziemy mieli e-samochodów w wyznaczonej perspektywie, transport ekologiczny będzie zyskiwał na znaczeniu. Taki wniosek można wysnuć choćby z planów największych koncernów energetycznych, które już w niedługiej perspektywie chcą zaoferować klientom takie auto na rynku masowym.