Jesteśmy daleko od przepaści, ale posuwamy się w jej stronę

WYWIAD | Prof. Witold Orłowski z członkiem Narodowej Rady Rozwoju rozmawia Wojciech Matusiak

Publikacja: 19.01.2017 05:02

Jesteśmy daleko od przepaści, ale posuwamy się w jej stronę

Foto: Archiwum

Wchodzimy w 2017 rok z długiem publicznym Polski przekraczającym bilion złotych. Jest się czego obawiać?

Przekroczenie okrągłego biliona ma wymiar symboliczny, ale realnie wiele nie oznacza. Dług był za wysoki także wtedy, gdy było go 900 miliardów i będzie za wysoki, gdy będzie wynosił 1 bilion 100 mld zł.

Problemem jest to, że zadłużenie systematycznie rośnie od początku transformacji. W ciągu ostatniego 25-lecia nie mieliśmy ani jednego roku bez deficytu w budżecie. W każdym roku trzeba było więc zwiększać dług. Obecnie zadłużenie w relacji do Produktu Krajowego Brutto pozostaje na poziomie, który rodziłby zagrożenie w sytuacji, gdyby nastąpił jakiś gwałtowny kryzys. Na razie zagrożenia gwałtownym takim kryzysem nie ma, ale w każdej chwili może się pojawić.

Najgorsze jest to, że politycy w Polsce nie są w stanie powstrzymać się przed dalszym zadłużaniem. Nie przyjmują do wiadomości, że wzrost długu jest niebezpieczny. W kolejnych kadencjach zwycięża przekonanie, że ważniejsze jest zdobycie kolejnych głosów wyborczych, nad zrozumieniem, że nawet jeśli dzisiaj i jutro nie będzie z tego powodu kryzysu, to prędzej czy później może do niego dojść.

Rządzący politycy zapewniają, że trzymają gospodarkę w ryzach i nie przekraczają wskaźników.

Jesteśmy jeszcze bardzo daleko od przepaści, ale posuwamy się w jej stronę. Nawet jeśli jest daleko, to jeśli nie zawrócimy – prędzej czy później do skraju dojdziemy.

Oczywiście są sytuacje, kiedy można uzasadnić wzrost zadłużenia – choćby w latach kryzysu, kiedy firmy wstrzymują inwestycje. Jeśli mamy do czynienia z jakimś rokiem wyjątkowo złej sytuacji gospodarczej, to wzrost długu jest bardziej zrozumiały, bo jest wtedy amortyzatorem dla spowolnienia. Ale zadłużanie nie ma uzasadnienia, gdy, jak obecnie, mamy normalny rozwój gospodarczy. A w ciągu ostatniego roku – wzrost długu wyraźnie przyspieszył.

Ale deficyt finansów publicznych do PKB jest poniżej 3 proc., jak zaleca Unia Europejska.

Kryteria konwergencji wskazują, że deficyt nie powinien przekraczać 3 proc. PKB nawet w latach kryzysowych. Kraj taki jak Polska, w momencie kiedy ma normalny wzrost, powinien mieć budżet zbilansowany, a nie na granicy 3 proc. deficytu.

Czyli w dobrych czasach Polska powinna oszczędzać na czarną godzinę.

Dzisiaj, w czasach względnie dobrych, nie mamy prawa się zapożyczać. To oznacza przerzucanie dzisiejszych problemów na przyszłość. Pożyczać możemy tylko w szczególnie trudnych latach. Ale wygrywa myślenie: zamiast żyć za to, co zarabiamy, zaciągajmy długi, które będziemy spłacać w przyszłości.

Prędzej czy później może dojść do kryzysu zadłużenia. Tego zrozumienia wśród polskich polityków ewidentnie nie ma. Jest święte przekonanie, że wystarczy wypełnić formalne kryteria. Pewnie większość polityków nie ma pojęcia, że z punktu widzenia ekonomii budżet w dobrych latach powinien być zrównoważony, a nie ocierać się o próg 3 proc. PKB.

Mniej więcej jedna trzecia zadłużenia jest zaciągnięta w walutach obcych. Wystarczy mocne osłabienie złotego i mamy problem.

70 proc. w euro. Jaki jest „próg bólu" wzrostu kursu euro do złotego?

Osłabienie złotego o kolejne 20–25 proc. mogłoby już pewnie przynieść problemy. Na razie nic tego nie zapowiada, ale nie można takiego scenariusza wykluczyć. Rynki są nieprzewidywalne. Wtedy nasza iluzja o tym, że mamy poniżej 60 proc. długu w relacji do PKB, może z dnia na dzień zniknąć.

Konstytucja wymaga w takim przypadku natychmiastowego zbilansowania budżetu. A to oznaczałoby gwałtowne oszczędności – zmniejszenie wydatków publicznych i podniesienie podatków. W jednym roku.

Co takie zbilansowanie oznacza dla zwykłych ludzi?

Scenariusz grecki. Rząd musiałby na przykład obniżyć emerytury, pensje nauczycieli, lekarzy, całej budżetówki. Do tego wyższe podatki. Takie działania wywołałyby recesję, a dochody budżetowe znowu by spadły. Więc trzeba by jeszcze silniej ściąć wydatki i podnieść podatki. Drugą opcją jest złamanie konstytucji i zasad panujących w UE. I kto wie, czy politycy nie posunęliby się do tego. Obecnie balansujemy na pewnej granicy. Jeśli nic się złego nie zdarzy, rok 2017 powinien się udać i nie przekroczymy 3 proc. deficytu do PKB. Ale jeśli cokolwiek pójdzie źle – także za granicami Polski – może być problem.

Ostatnio oprocentowanie polskich obligacji dziesięcioletnich gwałtownie wzrosło do okolic 3,6 proc. Co, jeśli trend się utrzyma?

Nie będzie efektu z dnia na dzień, jak w przypadku deprecjacji złotego. Byłby to efekt rozłożony w czasie, bo na początku płacilibyśmy więcej tylko za nowe obligacje wypuszczane na rynek.

Jaki jest „próg bólu" w przypadku rentowności obligacji dziesięcioletnich?

Trudno powiedzieć. Ruchy na tym rynku mogą być bardzo gwałtowne. Grecja przed kryzysem płaciła 5 proc. rocznie, po czym w ciągu miesiąca rentowności greckich papierów podskoczyły do 30 proc. Jeśli na rynku pojawią się negatywne emocje wokół Polski, to trudno nawet oszacować, jak duży może być wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Dlatego trzeba bardzo dbać o wizerunek naszej gospodarki.

W jaki sposób?

Po pierwsze – wizerunek kraju. Bo inwestorów interesuje, czy sytuacja w kraju jest stabilna. Ostatni przykład – chaos w Sejmie. Inwestorzy, którzy nie wczytują się szczególnie głęboko w wiadomości o Polsce, widzą od czasu do czasu na kanałach CNN wiadomości z naszego kraju, które sugerują, że zmierzamy w stronę politycznego chaosu. Nasi rządzący politycy mogą oburzać się, że to nieprawda. Ale to nikogo nie obchodzi. Nie chodzi o to, kto ma rację w tym sporze, tylko o sam przekaz. Wszystko jedno, czy wina leży po stronie rządu, czy opozycji. Większość oglądających CNN pewnie nawet nie zastanawiała się nad tym. Przekaz był taki, że Polska jest krajem narastającego chaosu. To zawsze zła informacja zarówno dla inwestorów, którzy chcą budować fabryki, jak i dla tych, którzy chcą kupować obligacje skarbowe.

Wtedy łatwo może zapaść decyzja, że lepiej sprzedać te obligacje niż ryzykować. I uruchamia się mechanizm zaklętego koła. Jeśli inwestorzy sprzedają obligacje, to osłabia się złoty, a przekaz o kłopotach Polski się wzmacnia. Obecnie mamy ogromną nieodpowiedzialność polityków w tej kwestii. Albo brak kompetencji.

Druga ważna sprawa to wizerunek samej gospodarki. Tu na szczęście jest nieźle...

Mamy około 3 proc. wzrostu.

Co prawda instytucje finansowe tną nam nieco prognozy, ale cały czas mówimy o rosnącej gospodarce. To jedna z nielicznych dobrych informacji, które mamy dla świata i inwestorów. Możemy się wzrostem PKB chwalić.

Trzecia sprawa to stan finansów kraju. Nikt nie ma wątpliwości, że w tym roku nie grozi nam katastrofa. Ale chodzi o perspektywy na przyszłość. Wyraźnie wzrosło zadłużenie. Do tego dochodzą pewne wątpliwości dotyczące legalności budżetu. I znowu nie chodzi o to, kto ma w sporze rację – rząd czy opozycja – ale o przekaz.

A co, jeśli nasz wysoki wzrost zacznie topnieć?

Każde spowolnienie gospodarcze to jest ból, im silniejsze, tym większy. Myślę, że już spadek dynamiki z 3 proc. do 2 proc. byłby problemem, bo spadłyby przychody podatkowe i wzrósłby deficyt. A co gorsza, ucierpiałby nasz wizerunek „zielonej wyspy", kraju silnego wzrostu gospodarczego. I inwestorzy zaczęliby sprzedawać obligacje i złotego. To pogorszyłoby naszą sytuację bardziej niż sam spadek wpływów z podatków. Gdyby Polska wpadła w recesję – np. z powodu kryzysu w Europie Zachodniej, którego przecież nie jesteśmy w stanie wykluczyć – budżet znalazłby się w potężnych kłopotach z deficytem w relacji do PKB na poziomie kilku procent. Na razie nie wydaje mi się, żeby tak się stało. Prognozy na 2017 rok zakładają ok. 3-proc. wzrost PKB, spięty budżet i deficyt nieprzekraczający 3 proc. Do tego stabilność złotego. I tak pewnie będzie. Ale problem w tym, że nie jesteśmy przygotowani na czarny scenariusz.

Politycy przekraczają prędkość, licząc, że uda się bezpiecznie dojechać drogą do kolejnych wyborów.

Jeśli droga nie będzie oblodzona, to nic nam się nie stanie. Problem w tym, że na zakręcie droga może być oblodzona. Czasy są wyjątkowo mało przewidywalne. Przyspieszanie na zakręcie i powtarzanie, że na pewno się nic nie stanie, bo przy idealnych warunkach ta prędkość nie jest jeszcze niebezpieczna, jest brakiem odpowiedzialności.

Podsumowując, nie jesteśmy w sytuacji katastrofalnej. Mamy swoje atuty, finanse można uporządkować, ale to wymaga od polityków odpowiedzialności za gospodarkę i sprawy państwa.

Gros naszych czytelników to inwestorzy. Polska giełda ostatnio dynamicznie odbiła od dna. Co pana zdaniem dalej z rynkiem akcji?

Musimy pamiętać, że nadal w najlepszym razie znajdujemy się w trendzie bocznym, podczas gdy większość giełd na świecie radzi sobie znacznie lepiej, a część poprawia historyczne szczyty.

Skąd ten rozdźwięk?

Z jednej strony właśnie z powodu sytuacji gospodarczo-polityczno-finansowej, o której mówiliśmy. Niepokój nie sprzyja wzrostowi. Z drugiej strony zaważyło rozmontowanie OFE.

Dobra wiadomość jest taka, że akcje na polskiej giełdzie raczej nie są przewartościowane. O przewartościowaniu można mówić w przypadku Wall Street, gdzie główne indeksy rosną już od 8 lat. Tam optymizm na rynkach jest chyba nadmierny. Trzeba jednak pamiętać i o tym, że jeśli giełdy na świecie zaczną przeżywać kłopoty – a to może się zdarzyć – WIG20 pójdzie w ślad za tym. Tu jest dużo niepewności.

Mogę sobie wyobrazić, że trend boczny, albo nawet lekki trend wzrostowy, będzie kontynuowany na polskiej giełdzie. Ale nie widzę, co miałoby spowodować duże wzrosty.

Gospodarka krajowa
NBP w październiku zakupił 7,5 ton złota
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Inflacja w listopadzie jednak wyższa. GUS zrewidował dane
Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego