Lipiec był już trzecim z rzędu miesiącem deficytu w wymianie towarowej Polski. I prawdopodobnie nie był ostatni. Dobra wiadomość jest taka, że ujemne saldo handlowe nie jest skutkiem słabości eksportu, tylko dynamicznego wzrostu importu.
Jak wynika z opublikowanych w środę danych Narodowego Banku Polskiego, w lipcu eksport towarów z Polski zwiększył się – licząc w euro – o 10,7 proc. rok do roku, po zwyżce o 8,7 proc. w czerwcu. Ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści przeciętnie spodziewali się odczytu na poziomie 13 proc., ale trudno mówić o rozczarowaniu. Dynamika eksportu na początku III kwartału okazała się bowiem sporo wyższa niż w II kwartale, gdy wynosiła 8,6 proc. rok do roku.
Import zwiększył się w lipcu o 12,5 proc. rok do roku, po wzroście o 15 proc. w czerwcu. Ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści przeciętnie oczekiwali wzrostu dynamiki importu do 15,3 proc. rok do roku.
Pomimo wyhamowania wzrostu importu jego wartość przewyższyła wartość eksportu o 547 mln euro. Tak dużego deficytu w handlu towarowym Polska nie miała już od lipca 2015 r. Po siedmiu miesiącach roku ujemne saldo wymiany zagranicznej wynosiło w efekcie 655 mln euro, podczas gdy w tym samym punkcie 2016 r. mogliśmy pochwalić się nadwyżką na poziomie 2,2 mld euro.