Rząd przyjął we wtorek ustawę uzależniającą wysokość składek na ubezpieczenia społeczne od wysokości osiąganego przychodu. Dotyczy to mikrofirm, których roczne przychody nie przekraczają 30-krotności minimalnego wynagrodzenia, czyli ok. 63 tys. zł. To potrzebna zmiana?
To jest zmiana adresowana do samozatrudnionych – podkreślam, że nie do przedsiębiorców, czyli osób, które ponoszą ryzyko inwestycyjne, tworzą miejsca pracy – które mieszkają w regionach biednych, gdzie nie ma wielu pracodawców, lub które ze względów np. rodzinnych nie mogą przemieścić się do pracy w większych miastach. Mówimy o ok. 200 tys. osób w skali kraju, które same organizują sobie pracę. Im to rozwiązanie na pewno ulży, ale nie będzie miało żadnego pozytywnego wpływu na gospodarkę. To nie są firmy, które inwestują, rozwijają się.
Poniekąd przyznaje to sam rząd, zakładając, że koszt tzw. małego ZUS dla budżetu wyniesie 5,3 mld zł w ciągu dekady. Gdyby oczekiwał, że niższe obciążenia pomogą mikrofirmom się rozwinąć, mógłby założyć, że z czasem będą źródłem dodatkowych wpływów do budżetu.
Pan to powiedział, nie ja. Ale mówiąc poważnie, to jest w zasadzie transfer socjalny. Produktywność osób, których to rozwiązanie dotyczy, jest bardzo niska. Gdyby poszły do pracy na etacie, to ich produktywność często wzrosłaby dwu- lub trzykrotnie. Produktywność pracy jest w Polsce niska, powinniśmy dążyć do jej zwiększenia. Z tej perspektywy fetyszyzowanie indywidualnej działalności gospodarczej, zachęcanie do niej, nie jest najlepszym pomysłem. Dane statystyczne pokazują jasno, że mamy nadreprezenację mikrofirm, które nie inwestują, nie uczestniczą w eksporcie, nie tworzą miejsc pracy. Ta nadreprezentacja mikrofirm nie pozwala nam wykorzystać efektów skali, efektów specjalizacji. Tragicznie niski, najniższy w całej Europie Środkowo-Wschodniej poziom inwestycji w Polsce wynika w dużej mierze właśnie z tej nadreprezentacji mikrofirm.