Głośne od wtorku badania trzech francuskich ekonomistów z Laboratorium Nierówności na Świecie (WIL) sugerują, że na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypada 40 proc. ogółu dochodów. Te ustalenia mocno kontrastują z danymi GUS, wedle których udział tych 10 proc. osób wynosi około 23 proc. Oba szacunki dotyczą 2017 r. Z czego wynika ta różnica?
Dr Hab. Ryszard Szarfenberg: Przede wszystkim z różnej metodologii. GUS opiera się głównie na ankietowych badaniach budżetów gospodarstw domowych, przeprowadzanych co roku. Badacze z WIL wzięli oprócz tego pod uwagę także te dochody, które mogą być trudne do uchwycenia w badaniach GUS. Od dawna wskazuje się, że ankieterom trudno dotrzeć do bardzo bogatych gospodarstw domowych, choćby dlatego, że jest ich mniej. Najuboższych, np. bezdomnych, których jest około 30 tys., a także przebywających w instytucjach zbiorowego zamieszkania, ankietowe badania też nie obejmują. Czyli nie mamy dobrych albo nawet żadnych informacji na temat osób o najwyższych i najniższych dochodach, co pozwala przypuszczać, że badania GUS nie doszacowują poziomu nierówności. Badania WIL adresują głównie problem niedoszacowania dochodów osób najlepiej zarabiających, posługując się danymi podatkowymi.
W świetle badań WIL Polska charakteryzuje się nie tylko najwyższym poziomem nierówności spośród 39 krajów Europy, dla których dostępne są porównywalne dane, ale także największym wzrostem nierówności od 1980 r. I o ile rozumiem, dlaczego dane GUS są zaniżone, o tyle trudno mi pojąć, dlaczego w Polsce nierówności miałyby być wyższe niż w innych krajach regionu.
Nawet w czasach realnego socjalizmu w Czechach nierówności dochodowe były mniejsze niż w Polsce. Można powiedzieć, że skoro Polacy nawet wtedy bardziej akceptowali nierówności płacowe, to tym bardziej gdy przeszliśmy do systemu kapitalistycznego nierówności uchodziły za coś oczywistego, dozwolonego. Do dziś są przecież ośrodki analityczne w Polsce, które twierdzą, że nierówności nie mają żadnego znaczenia ekonomicznego, że są naturalnym wynikiem gry sił rynkowych i nie ma się czym przejmować. Ta większa akceptacja dla nierówności może być też częściowo pochodną tego, że w Polsce bardzo mocno wzrósł odsetek osób z wyższym wykształceniem. One oczekują szybkiego wzrostu płac w związku z zainwestowanym czasem i wysiłkiem. Jest jeszcze kwestia dochodów z kapitału. Rolnicy są zwolnieni z podatku dochodowego, w danych podatkowych ich dochodów nie ma. Ale w rolnictwie są duże różnice we własności ziemi i w związku z tym duże nierówności dochodowe. To widać nawet w ankietowych badaniach.