Pod koniec kwietnia, gdy opublikował pan raport z rekomendacjami dotyczącymi wyprowadzania polskiej gospodarki na prostą po epidemii Covid-19, można było oczekiwać, że dzisiaj będziemy już daleko za szczytem zachorowań. Tak się nie stało, a mimo to rząd odmraża gospodarkę. Czy te decyzje są przedwczesne?
Znoszenie restrykcji przebiega podobnie jak w moich propozycjach, jeśli chodzi o kolejność. Ja jednak proponowałem, aby odmrażanie było warunkowe. Rząd jest zaś bliski spełnienia tylko jednego z tych warunków: dotyczącego liczby testów. Obecnie wykonujemy powyżej 20 tys. testów dziennie. Ja jednak miałem nadzieję, że odmrażanie się zacznie, gdy odsetek wyników pozytywnych będzie poniżej 1 proc. Tak nie jest. Liczba identyfikowanych zachorowań jest kilkukrotnie wyższa, niż zakładałem. Nie jest to tylko kwestia wybuchu epidemii na Śląsku. Jeśli lato nie pomoże, możemy zostać jedynym krajem w Europie, który przeżywa kłopoty z Covid-19 mimo tego, że zamroziliśmy gospodarkę i ponieśliśmy tego koszty. To nie jest jeszcze stuprocentowo pewne, ale coraz więcej wskazuje na to, że otwieranie nam nie wychodzi.
Dlaczego tak się dzieje?
Częściowo to jest wynik błędów z przeszłości. Zbyt wolno rozwijaliśmy testowanie, a biorąc to pod uwagę, wprowadziliśmy zbyt łagodne ograniczenia. Nie mając pełnych możliwości testowania i wyłapywania wszystkich dużych ognisk, powinniśmy byli wprowadzić jeszcze większe restrykcje. Wtedy wirus mógłby po prostu wymrzeć. Na to nakłada się nie najlepsza polityka informacyjna rządu. Sama zapowiedź znoszenia obowiązku noszenia maseczek wpłynęła na zachowanie ludzi, podkopała przekonanie o sensowności tego obowiązku. Rząd musi oczywiście odpowiadać na to, że ludzie źle znoszą utrzymywane długo restrykcje. Ale to jest wzajemne. Na Słowacji, gdzie obecną fazę epidemii zdławiono bardzo skutecznie, przedstawiciele rządu i pani prezydent nie pokazywali się publicznie bez maseczki.