Nad tematem celu inflacyjnego pochylam się nie bez przyczyny, a nawet raczej pretekstu. Jest nim zmiana celu polityki pieniężnej, którą bankowi centralnemu zafundował nowozelandzki rząd, nakazując uwzględnienie sytuacji na rynku nieruchomości. Każdy, kto ma jakikolwiek związek z rynkami, wie, jak istotny wpływ na wyceny niemal wszystkich aktywów miała w ostatnim roku polityka pieniężna. Gdyby nie gigantyczny zastrzyk płynności w marcu ubiegłego roku, a następnie szeroki strumień pieniądza płynącego niemal wprost do budżetów rządowych, na rynkach doszłoby do znacznie głębszego załamania i dziś ceny aktywów byłyby dużo niższe. Dlatego wszelkie zmiany w zakresie nie tylko stóp procentowych, ale także (a może przede wszystkim) metod niekonwencjonalnych, są obecnie w centrum zainteresowania.

Przypadek RBNZ jest arcyciekawy, ponieważ dotyka on bardzo ważnego moim zdaniem pytania: jaką właściwie rolę odgrywa bank centralny? RBNZ już raz był pionierem polityki bardzo skutecznej, która jednak – przynajmniej w mojej ocenie – zeszła na kompletne manowce. Dziś ten sam bank, choć nie do końca z własnej woli, znów będzie odgrywać rolę królika doświadczalnego. W latach 70. poważnym problemem w skali globalnej była wysoka inflacja (po części efekt szoku naftowego). Próba jej ujarzmienia bardzo wysokimi stopami procentowymi wpędziła gospodarki w recesje. RBNZ jako pierwszy wprowadził politykę celu inflacyjnego. Logiką tego ruchu był dodatkowy element wiarygodności – nie tylko obniżymy inflację, ale też utrzymamy ją na względnie niskim poziomie. Taka polityka pomogła szybciej obniżyć rynkowe stopy procentowe (które, będąc na bardzo wysokim poziomie, ograniczały akcję kredytową i inwestycje) i zakotwiczyć oczekiwania na niższym poziomie. Nic dziwnego, że rozwiązanie to zostało szybko skopiowane przez inne banki centralne.

Niestety od tego czasu polityka celu inflacyjnego poszła w złą stronę. Proszę zwrócić uwagę, że przy jej wprowadzaniu nie był istotny dokładny poziom inflacji. Banki pokazały determinację w osiągnięciu niskiej inflacji, bo wiedziały, że jest dobra dla gospodarki. To było podstawą sukcesu tej polityki. Tak naprawdę nie wiemy do końca, jaka inflacja jest idealna dla gospodarki, a co więcej, ta idealna inflacja zmienia się w czasie. Tymczasem dziś banki często przedstawiają swoje cele jako pewnego rodzaju świętość, uzasadniającą potencjalnie bardzo błędne decyzje. Najlepszym przykładem jest Japonia, gdzie po dekadach sukcesów niechęć do wprowadzania trudnych reform doprowadziła do stagnacji. Bank Japonii nie był w stanie zrealizować celu inflacyjnego na poziomie 1 proc., więc... podniósł go do 2 proc. i jedyne, co osiągnął, to jeszcze większe wypaczenia na rynkach kapitałowych. Inne banki, szczególnie EBC, niezrażone tymi doświadczeniami, idą dokładnie tą samą drogą. Dlaczego? Nie wierzę, że to niewiedza czy brak otwartości umysłu decydentów. A zatem co? Naciski rządów utrzymujących dzięki temu przesadne zadłużenie? Wpływ grup interesów?

Kluczem do właściwego doboru celu polityki pieniężnej jest zrozumienie, że może ona pomóc w rozwoju, zapewniając stabilność. Jeśli koniunkturę gospodarczą przedstawimy jako sinusoidę, zadaniem banku centralnego będzie zminimalizowanie jej amplitudy, a przez to pozytywny wpływ na nachylenie (czyli długoterminowy wzrost) poprzez zmniejszenie niepewności (mniejsza zmienność w gospodarce to większa pewność podejmowania decyzji biznesowych). Owo nachylenie jest jednak przede wszystkim efektem polityki strukturalnej (stabilność instytucjonalna, skala biurokracji, system podatkowy, edukacja itd.). Polityka pieniężna jej nie zastąpi, a tymczasem dokładnie takie wrażenie można dziś odebrać – politycy uciekają od trudnych decyzji, coraz bardziej pogarszając sytuację strukturalną, i na banki centralne zrzucają ciężar „wygenerowania wzrostu". Chcąc osiągnąć więcej, niż się da, banki wprowadzą większą zmienność i (przez gorszą alokację kapitału) obniżą długofalowy wzrost.

Niezależnie od intencji nowozelandzkiego rządu jego inicjatywa idzie w słusznym kierunku. To pierwsza oficjalna próba powiedzenia: to, co robią teraz banki centralne, nie działa jak należy. Jednak aby tak jak 30 lat temu RBNZ miał coś faktycznie zmienić, to większe banki musiałyby coś zmienić, a na to się nie zanosi.