Jak podał w czwartek GUS, sprzedaż detaliczna w ujęciu realnym (czyli w cenach stałych) wzrosła we wrześniu o 5,1 proc. rok do roku, po 5,4 proc. w sierpniu. Dokładnie takiego wyhamowania wzrostu sprzedaży spodziewali się przeciętnie ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści. Przemawiał za tym układ kalendarza: sierpień w tym roku liczył o dwa dni robocze więcej niż w 2020 r., z kolei wrzesień miał ich tyle samo.
Po wyeliminowaniu wpływu czynników sezonowych, sprzedaż detaliczna wzrosła we wrześniu o 0,2 proc. w stosunku do sierpnia, gdy z kolei wzrosła o 0,4 proc. To oznacza, że była o około 2,9 proc. powyżej poziomu z lutego 2020 r., ostatniego miesiąc przed wybuchem pandemii, i o 6,4 proc. wyższej niż we wrześniu 2019 r.
Odbudowa aktywności w handlu detalicznym wciąż jest niepełna. O ile np. produkcja przemysłowa jest już powyżej poziomu, na którym byłaby, gdyby utrzymała się cały czas w trendzie wzrostowym sprzed pandemii, o tyle sprzedaż detaliczna jest sporo niżej, choć sytuacja finansowa gospodarstw domowych jest bardzo dobra.
Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy są gorsze wciąż niż przed pandemią nastroje konsumentów. We wrześniu, jak wynika z danych GUS, były one wprawdzie najlepsze od marca 2020 r., ale wciąż zdecydowanie gorsze niż przed kryzysem. A w październiku istotnie się pogorszyły, co część ekonomistów tłumaczy przyspieszającą inflacją. We wrześniu wskaźnik cen konsumpcyjnych wzrósł aż o 5,9 proc. rok do roku, najbardziej od ponad 20 lat.