Spadek S&P 500 o 1,5 proc. w pierwszym, noworocznym tygodniu handlu przypominać może takie lata, jak 2022, 2016, 2015, 2008 czy 2007. Żadne z tych lat nie okazało się szczególnie udane dla inwestorów. Z drugiej strony poniedziałkowe odrobienie niemal całych noworocznych strat jest, być może, sygnałem, że nie będziemy podążać w kierunku tych najgorszych przypadków, typu 2008.

Czynnikiem limitującym potencjał wzrostu S&P 500 w tym roku są wyceny akcji. Indeks rozpoczął rok ze wskaźnikiem ceny do prognozowanych zysków spółek na poziomie prawie 20, czyli ponad 25 proc. powyżej wieloletniej średniej – to prosta konsekwencja tego, że to właśnie na ekspansji P/E oparta była większość pokaźnej zwyżki indeksu w 2023 r. Ale P/E to tylko jeden z dwóch składników. Drugim jest wzrost zysków spółek. Z prognoz wynika, że w tym roku zysk na akcję urośnie o ok. 11 proc., a w 2025 r. (który wraz z upływem czasu stopniowo będzie się pojawiał na „radarach” inwestorów) ma to być prawie 13 proc.

W scenariuszu „miękkiego lądowania” gospodarki połączenie kilkunastoprocentowego wzrostu zysków ze stabilnym P/E mogłoby zatem dać niski dwucyfrowy wzrost S&P 500 w 2024 r. Gorzej, gdyby zyski spółek były zagrożone recesją. Jak na razie widmo recesji systematycznie się oddalało, ale trendy na rynku pracy będą wymagały ciągłego monitorowania.