W poniedziałek WIG20 przerwał serię sześciu spadkowych sesji. Co więksi optymiści mogli zacząć już myśleć o budowaniu bazy pod nadchodzące odbicie. We wtorek to odbicie widzieliśmy, ale nadal jest ono bardzo niemrawe.
Od początku wtorkowej sesji na warszawskim parkiecie przeważał kolor zielony. WIG20 w pierwszych minutach handlu zyskiwał około 0,4 proc. Z jednej strony wzrosty mogły cieszyć, ale z drugiej strony można było też czuć pewien niedosyt. Poranne ruch był bowiem niemal przesądzony, bo dzień wcześniej zwyżki widzieliśmy na Wall Street. Były one na tyle okazałe, że musiały przełożyć się na nastroje w Warszawie, a oczekiwania też można było mieć większe.
Jakby tego było mało, popyt ani myślał iść za ciosem. Jakieś próby co prawda podejmował, ale przynosiły one raczej mizerne efekty, a poza tym szybko spotykały się z kontrą podaży. Po przekroczeniu połowy notowań to nawet niedźwiedzie zaczęły przejmować inicjatywę, ale tak, samo jak byki, nie miały one pomysłu na rozwinięcie ruchu. To zwiastowało przeciągnie liny na GPW.
Ostatnią deską ratunku na rozruszanie handlu byli Amerykanie. Polski rynek praktycznie jednak całkowicie zignorował zachowanie indeksów z Wall Street. Z drugiej strony można powiedzieć, że dobrze się stało. Wskaźniki z Wall Street zaczęły bowiem dzień od przeceny. Nasz rynek natomiast do ostatnich chwil walczył o utrzymanie wzrostów. Ta sztuka ostatecznie się udała. WIG20 zyskał na wartości 0,4 proc. Wciąż jednak znajduje się poniżej poziomu 2300 pkt. Kolor zielony i to jeszcze intensywniejszy widzieliśmy w przypadku średnich i małych spółek. mWIG40 urósł 0,9 proc., natomiast sWIG80 1 proc. Obroty na głównym rynku wyniosły 1,2 mld zł.