Środowa sesja na warszawskiej giełdzie dobrze wpisała się w tendencję, jaką od jakiegoś czasu obserwujemy już na naszym rynku. Mówiąc krótko: konsolidacja trwa w najlepsze i na razie brakuje pomysłu na to, jak się z niej wyrwać.
Czytaj więcej
WIG20 znów próbuje iść do góry. Po południu ważne dane z Niemiec i USA.
Już początek notowań pokazał, że na przełom raczej nie ma co liczyć. Ruchy jakie obserwowaliśmy raczej były przypadkowe, do czego w ostatnich dniach też zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Mieliśmy więc zarówno próby popytu, jak i podaży przy czym każda z nich kończyła się fiaskiem i brakiem jakiś rozstrzygnięć. Zresztą całą pierwsza część notowań upływała pod znakiem przeciągania liny między bykami i niedźwiedziami. W drugiej części inspiracji do handlu szukaliśmy przede wszystkim na rynkach zagranicznych, w tym głównie na Wall Street. Tam sesja zaczęła się od nieśmiałych prób popytu. Z racji tego, że byki na Wall Street też jakoś nie za specjalnie rwały się do tego by iść za ciosem, reakcja naszego parkietu na ten bodziec była więc ograniczona. Indeksowi WIG20 udało się w drugiej połowie dnia wyjść na plus, chociaż raczej też można mówić o symbolicznej przewadze kupujących. W tej atmosferze dojechaliśmy do końca notowań. WIG20 ostatecznie zyskał 0,4 proc. Po środowej sesji można napisać głównie to co po wtorkowej. Cały czas oddalamy się od poziomu 2000 pkt, mozolnie to mozolnie, ale jednak.
Rynkowy zastój widać nie tylko w przypadku największych spółek. Również średnie i małe firmy nie mogą znaleźć kierunku. Indeks mWIG40 stracił w środę 0,06 proc., natomiast sWIG80 urósł 0,18 proc.. Obraz marazmu z jakim mieliśmy do czynienia dopełniają statystyki dotyczące obrotów. Te na całym rynku wyniosły nieco ponad 600 mln zł co trudno jest uznać za jakiś satysfakcjonujące osiągnięcie. Pozostaje obecnie mieć nadzieję, że dane makro publikowane w czwartek i piątek, rozruszają nieco rynek.