Dokładnie na tym pułapie zakończył się, co ciekawe, poprzedni cykl podwyżek w grudniu 2018 r. Obecny cykl zacieśniania zdecydowanie jednak różni się od tamtego epizodu. Wtedy podwyżki stóp od niemal zera do 2,25–2,50 proc. zajęły dokładnie 37 miesięcy. Teraz dla porównania… pięć miesięcy. I na razie niewiele wskazuje na to, by Fed miał się zatrzymać na tym poziomie. Na kolejnym posiedzeniu (we wrześniu) wg oczekiwań stopy mają dotrzeć na pułap niewidziany od… 2008 r. Zacieśnianie monetarne postępuje równolegle z kolejnymi sygnałami słabnięcia koniunktury gospodarczej. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest sytuacja w strefie euro, gdzie dzień po ogłoszeniu 50-punktowej podwyżki stóp przez EBC okazało się, że wskaźnik PMI obrazujący koniunkturę w przemyśle Eurolandu spadł poniżej recesyjnego progu 50 pkt. Szkoda, że banki centralne za normalizację kosztów pieniądza nie zabrały się wtedy, gdy koniunktura się przegrzewała. Teraz ich mocno spóźnione działania prowadzą w kierunku recesji.
Czy te negatywne trendy zostały już zdyskontowane przez rynki akcji? W najgorszym momencie S&P 500 był niecałe 24 proc. poniżej szczytu hossy, a po lipcowym odbiciu skala przeceny zmniejszyła się do -17 proc. w chwili pisania tego artykułu. Statystyczna bessa, w trakcie której pojawiała się recesja, odchudzała wartość indeksu o 36–39 proc.