Wskaźnik nastrojów amerykańskich konsumentów Conference Board obniżył się w lutym do 46 pkt. (oczekiwano 55 pkt.). To najsłabsze dane od kwietnia ubiegłego roku. Pogorszeniu uległ zarówno komponent oceny bieżącej sytuacji (najsłabszy od 27 lat), jak i oczekiwań. Słabe dane ewidentnie związane są z sytuacją na rynku pracy. Dla perspektyw ożywienia oznacza to jednak spory problem. Potwierdzają się bowiem obawy, iż wycofanie ultra luźnej polityki gospodarczej może z powrotem zdławić popyt. To zaś oznacza, że rządy staną przed trudnym wyborem utrzymania bardzo wysokich deficytów lub istotnego ryzyka nawrotu recesji. W najlepszym przypadku dane przypomniały, iż szybkie ożywienie gospodarcze nie jest przesądzone.
Należy podkreślić, iż dane te to jedna z nielicznych ostatnio słabych informacji z amerykańskiej gospodarki. Drugą z nich są jednak słabe tygodniowe dane z rynku pracy, a więc dwa elementy, które mają na siebie spory wpływ. Sygnały ewentualnego zatrzymania poprawy na rynku pracy byłyby teraz bardzo złą wiadomością i to oznacza, że publikowane w przyszłym tygodniu dane o zatrudnieniu będą miały jeszcze większe znaczenie niż zwykle.
Słabsze dane napłynęły również z Niemiec – indeks Ifo obniżył się z 95,8 do 95,2 pkt. (oczekiwano 96,2 pkt.). Samo cofnięcie się indeksu nie byłoby powodem do zamartwienia - nastąpiło ono po 10 miesiącach wzrostów, niefortunny jest jednak moment takiej zmiany. Inwestorzy mają bowiem w pamięci słabe dane o PKB z niemieckiej gospodarki (potwierdzone dziś rano), a na rynku pojawiają się opinie (choćby wczoraj prezesa Banku Anglii), iż ożywienie w strefie euro zatrzymało się. W tej sytuacji negatywna reakcja euro i rynków akcji jest zrozumiała.
Obydwie publikacje podkopały szanse giełdowych byków na szybki powrót do styczniowych maksimów na rynkach globalnych i choćby częściowe odbicie na GPW. W USA mieliśmy największe spadki od 4 lutego. O ile od strony technicznej sytuacja notowań kontraktów na S&P500 nie jest rozstrzygnięta (spadki zatrzymały się na poziomie 1090 pkt., dokładnie w połowie białej świecy z poprzedniego tygodnia), sytuacja na niemieckim DAX30 ewidentnie promuje stronę podażową. W poniedziałek rano nie udało się pokonać ważnego oporu na poziomie 5740 pkt. – 50% zniesienia korekty oraz lokalnych maksimów z 28 stycznia i 3 lutego (poziom pełnił podobną rolę jak 1103 pkt. na S&P500, które bykom udało się pokonać w minionym tygodniu). Rynek jedynie chwilowo znalazł się powyżej tego poziomu, szybko negując jednak wybicie spadającą gwiazdą na interwale 30-minutowym i dając sprzedającym przewagę jeszcze przed publikacją słabych danych. Wczorajsze dane to powód kolejnych spadków, które przyczyniły się również do zejścia poniżej krótkoterminowego minimum 5625 pkt. (dziś rano w ramach ruchu powrotnego kupujący próbują wyjść powyżej tego poziomu), co znacznie zwiększa szanse na kolejną falę wyprzedaży. Gdyby kupującym udało się zdobyć choć na niewielki ruch powrotny, krótkoterminowy opór napotkają oni na poziomie 5660 pkt. Sytuacja na niemieckim parkiecie ma w ostatnich dniach kluczowe znaczenie dla notowań na GPW, z tym, że w Warszawie siła kupujących (o ile w ogóle można użyć takiego stwierdzenia) jest jeszcze mniejsza.
W dniu dzisiejszym kluczowym wydarzeniem będzie wystąpienie szefa Fed w Kongresie (godz. 16.00). Ben Bernanke będzie przedstawiał ocenę stanu gospodarki, działania banku centralnego oraz odpowiadał na pytania Kongresmanów. To wystąpienie nabrało dodatkowego znaczenia po tym, jak w ubiegły czwartek Fed niespodziewanie podniósł stopę dyskontową o 25 bp wywołując obawy o możliwość wcześniejszego rozpoczęcia procesu zacieśniania polityki monetarnej. Dzisiejsze wystąpienie miało dać odpowiedź na pytanie, na ile jest to realne zagrożenie. Po piątkowych danych odnośnie inflacji w USA (spadek inflacji bazowej) i wczorajszych danych odnośnie nastrojów jest mało prawdopodobne, aby Ben Bernanke dawał choćby najmniejsze sugestie dotyczące zacieśnienia monetarnego. Być może będzie zapewniał, iż plany Fed są wręcz przeciwne. Gdyby na przykład potwierdził (choćby pośrednio), słowa Wiliama Dudleya (głosujący członek Fed), iż stopy prawdopodobnie zostaną zmienione dopiero w 2011 roku, mógłby sprowokować odbicie w notowaniach EURUSD i być może (przynajmniej krótkookresowo) również na rynkach akcji.