Podczas gdy we wtorek inwestorzy byli jeszcze w świetnych humorach po przedświątecznym rajdzie notowań (czyżby na GPW rodził się nowy efekt sezonowy - "efekt Wielkanocy"?), to kolejne dwa dni przyniosły dawno niewidzianą przecenę. Wyprzedaż była na tyle silna, że praktycznie zniwelowała nie tylko wtorkowe zyski, ale i zwyżkę na ostatniej sesji przed świętami. Piątek dla odmiany nie przyniósł jednak kontynuacji rozkręcającej się korekty. Dzięki solidnemu odreagowaniu dwudniowej przeceny WIG odrobił niemal całe czwartkowe straty.
Jedną z lokomotyw piątkowego odbicia był KGHM (+3,5 proc.). Kurs miedziowego potentata zdołał naruszyć średnioterminowy poziom oporu, jakim jest szczyt hossy z grudnia ub.r. (110,7 zł na zamknięciu). Gdyby notowania KGHM zdecydowanie uporały się z tym poziomem na początku przyszłego tygodnia, otworzyłaby się droga do stopniowej zwyżki ku historycznemu rekordowi z października 2007 r. (143 zł). Scenariusz ten może się wydawać dość abstrakcyjny (wymagałby napompowania pokaźnej bańki spekulacyjnej na rynku miedzi), ale czy np. na jesieni 2008 r. ktoś mógł się spodziewać, że kurs spółki urośnie w ciągu kilkunastu miesięcy pięciokrotnie?
Wracając do całego rynku można stwierdzić, że chociaż zamieszania w minionym tygodniu było sporo, to jednak gdyby spojrzeć na wykres w układzie tygodniowym (a więc obejmujący wyłącznie poziomy indeksu na koniec każdego tygodnia), to sytuacja jest daleka od dramatyzmu. Mimo przejściowych wahań WIG zyskał ostatecznie 0,3 proc., wydłużając tym samym serię nieprzerwanej zwyżki do 9 tygodni. Sam ten fakt obrazuje, że mimo rosnącej presji ze strony podaży trend wzrostowy na warszawskiej giełdzie ciągle ma się nieźle.
W nadchodzącym tygodniu jednym z czynników decydujących o koniunkturze giełdowej będzie początek publikacji wyników finansowych amerykańskich spółek za I kw. br. Podczas gdy polscy analitycy ledwie uporali się z oceną rezultatów naszych rodzimych firm za IV kw. ub.r., to za oceanem czas już na znacznie świeższe dane.
Można się spodziewać solidnej poprawy ogólnych wyników, co jest prostą konsekwencją efektu bazy i znacznie lepszych niż przed rokiem (u dna kryzysu) odczytów makro. Skoro jednak poprawa w I kw. jest dość oczywista, to trudno oczekiwać, by był to impuls do kontynuacji trendu wzrostowego.