Kiepski finał środowej sesji na giełdzie w Warszawie (WIG stracił wczoraj 0,6 proc.) oraz spadki na innych parkietach europejskich popsuły nastroje inwestorom. Optymizmem nie nastrajał również początek środowej sesji w Stanach Zjednoczonych. Indeksy za oceanem otworzyły się na czerwono.
Była to naturalna reakcja na kiepskie dane makroekonomiczne, które trafiły na rynek. W lipcu sprzedaż nowych domów była najmniejsza w historii (dane gromadzone są od 1963 r.). Amerykanie kupili tylko 276 tys. domów podczas gdy prognozy mówiły o sprzedaży grubo przekraczającej 300 tys. Podobnie kiepskie dane dotyczyły wartość zamówień na środki trwałe bez uwzględnienia środków transportu, które w lipcu spadły o 3,8 proc. w porównaniu z czerwcem. Prognozy mówiły o 0,5-proc. wzroście.
Mimo tych kiepskich wieści, które skutkowały 1-proc. spadkiem indeksów nowojorskich na otwarciu sesji, mniej więcej w jej połowie byki zaczęły brać górę nad niedźwiedziami. Zadziałał wrodzony optymizm Amerykanów ale przede wszystkim czynniki techniczne. Po serii spadków indeksy znalazły się w okolicach dołków z lutego i czerwca, które zadziałały wczoraj jak wsparcie.
Dodatkowo wskaźniki znalazły się w strefie skrajnego wyprzedania. Gracze kierujący się analizą techniczną przystąpili zatem do kupowania akcji. Dzięki temu S&P zakończył sesję 0,33-proc. wzrostem a NASDAQ zyskał nawet 0,84 proc.
Zaskakujący finał sesji w Stanach Zjednoczonych nie zmienia faktu, że w średnim i dłuższym terminie na parkietach wciąż panują niedźwiedzie. W krótkim, być może ledwie jednodniowym horyzoncie, gracze mogą jednak liczyć na korekcyjne odbicie.