Na rynkach zachodnioeuropejskich od rana dominowały więc niewielkie spadki głównych wskaźników. Słabo spisywały się akcje banków po ogłoszeniu strat przez Royal Bank of Scotland.
Po południu nastąpiła lekka poprawa i część indeksów wyszła nad kreskę. Dla wielu z nich oznaczało to nowe rekordy hossy. Jednak zwyżki były bardzo umiarkowane, a większość rynków z czasem znów znalazła się na minusie. Niezbyt udane były też pierwsze godziny sesji w USA. Przed półmetkiem Dow Jones spadał o 0,2 proc., a S&P 500 rósł jedynie o 0,1 proc.
Było to o tyle zaskakujące, że jeszcze przed otwarciem sesji na Wall Street pojawiły się kolejne świetne dane z amerykańskiej gospodarki - tym razem dotyczące rynku pracy i nowych etatów. Ich liczba w październiku wzrosła pierwszy raz od maja, i to wyjątkowo mocno.
Dlaczego informacja, że gospodarka USA ma jednak szansę na przyspieszenie, nie przemówiła do inwestorów? Z jednej strony rynki przez ostatnie dni zaszły już bardzo wysoko, więc bodźce, by rosły dalej, muszą być wyjątkowo silne. Z drugiej - część graczy kieruje się pewnie pokrętną logiką, że jeśli sytuacja w gospodarce USA będzie się poprawiać szybciej, niż oczekiwano, Fed swój program zasilania jej pieniędzmi również skończy szybciej, niż planowano. I zabraknie nowej gotówki na kupowanie akcji czy surowców.
Hamulcem dla zwyżek mogły też być dziś doniesienia z niektórych spółek. Słabsze wyniki kwartalne przedstawił np. amerykański Kraft. Ostatecznie jednak sesje w Nowym Jorku zakończyły siź wzrostami indeksów. S&P 500 zyskał 0,4 proc.