Dla indeksu Dow Jones Industrial Average środa była już dziewiątym z rzędu spadkowym dniem. To najdłuższy taki okres tego wskaźnika od 1978 r. Obawy o wyraźne spowolnienie tempa wzrostu amerykańskiej gospodarki zupełnie przyćmiły szansę, z której wytrawni inwestorzy instynktownie powinni skorzystać, a mianowicie najniższą od roku wycenę tamtejszych akcji.

Ponad dwa biliony dolarów wyparowały w minionym tygodniu z giełd akcji w skali globalnej głównie w wyniku obaw, że gospodarka słabnie. Bo przecież waszyngtońskie spory o pułap zadłużenia były tak długie i zażarte z powodu braku pieniędzy, a nie ich nadmiaru. Teraz okazało się, że zarówno w strefie euro, jak i w USA pogarsza się koniunktura w usługach. Indeks ISM spadł w lipcu do poziomu najniższego od lutego 2010 r. To znaczy, że ta część amerykańskiej gospodarki, która wytwarza większość tamtejszego PKB, weszła w trzeci kwartał w bardzo słabym tempie.

Na europejskie rynki z opóźnieniem wynikającym z różnicy czasu dotarła informacja, że podpisana przez prezydenta Obamę ustawa o podniesieniu pułapu deficytu wcale nie oznacza, że agencje Moody's i Fitch nie obniżą ratingu Ameryce, jeśli politycy nie zdołają skutecznie zmniejszyć jej długu, a gospodarka będzie słabnąć. Na razie nie widać zdecydowania u polityków w tym właśnie kierunku, a koniunktura gospodarcza ewidentnie jest coraz gorsza.