Ale wczoraj po południu w USA doszło do niewielkiego odbicia. Indeks Dow Jones Industrial Average zyskał 0,25 proc.
Gdyby nie ten zwrot nastrojów, podyktowany m.in. spekulacjami, że Rezerwa Federalna podejmie działania stymulujące gospodarkę, środa byłaby już dziewiątym z rzędu spadkowym dniem. Wcześniejsza przecena była bowiem spowodowana obawami o spowolnienie tempa wzrostu amerykańskiej gospodarki, w czasie gdy tamtejszemu rządowi brakuje środków na jej pobudzenie
Z tego powodu w minionym tygodniu z giełd akcji na świecie wyparowało ponad dwa biliony dolarów. Wczoraj okazało się, że zarówno w strefie euro, jak i w USA pogarsza się koniunktura w usługach. Indeks ISM spadł w lipcu do poziomu najniższego od lutego 2010 r. To znaczy, że ta część amerykańskiej gospodarki, która wytwarza większość PKB, weszła w III kwartał w bardzo słabym tempie.
Na europejskie rynki z opóźnieniem wynikającym z różnicy czasu dotarła informacja, że podpisana przez prezydenta Obamę ustawa o podniesieniu pułapu deficytu wcale nie oznacza, że agencje Moody's i Fitch nie obniżą ratingu Ameryce, jeśli politycy nie zdołają skutecznie zmniejszyć jej długu, a gospodarka będzie słabnąć. Na razie nie widać zdecydowania u polityków w tym właśnie kierunku, a koniunktura gospodarcza ewidentnie jest coraz gorsza.
Marne dane makroekonomiczne, tym razem z sektora usług, spowodowały dalsze spadki cen surowców przemysłowych i energetycznych, bo coraz więcej wskazuje na to, że kraje rozwinięte znalazły się na krawędzi co najmniej stagnacji gospodarczej, a nie można wykluczyć także nawrotu recesji.