O poranku było jeszcze spokojnie, ale po godzinie notowań podaż przystąpiła do działania. Okazało się, że sporo uczestników rynku nie chciało pozostawać z akcjami na długi weekend, podczas gdy oprocentowanie obligacji hiszpańskich wzrosło do najwyższego poziomu w tym roku. Sytuacja prezentowała się niczym „remake" zeszłorocznego kryzysu zadłużeniowego. Złe nastroje potęgowała niska płynność i brak kupców dla zleceń sprzedaży.
Jeszcze bardziej emocjonujące były zmiany na rynku walutowym, gdzie umocnienie franka szwajcarskiego zmusiło Bank Szwajcarii do interwencji w obronie wyznaczonego w minionym roku kursu. Te działania poprawiły atmosferę, która wcześniej wyraźnie zgęstniała, nawet mimo względnie udanej aukcji francuskiego długu. Paryż sprzedał bowiem obligacje za 8,439 mld euro, czyli blisko maksimum celu wyznaczonego na dzisiaj. W przypadku obligacji 10-cio letnich oprocentowanie kosmetycznie wzrosło do 2,98% z 2,91% z aukcji na początku marca. Oprocentowanie 30-sto letnich papierów nawet spadło, ale względem wcześniejszej, styczniowej oferty.
Popołudniowa poprawa wspierana była przez Amerykanów, którzy z tradycyjnym przymrużeniem oka patrzyli na europejskie niepokoje. Dane zza oceanu wciąż bowiem są lepsze niż europejskie. Przykładowo lutowa produkcja przemysłowa w Niemczech spadła w relacji do stycznia aż o 1,3% wobec oczekiwań kontrakcji o 0,5%. Z kolei w USA nieźle zaprezentował się marcowy raport Challengera o planowanych zwolnieniach na poziomie 37,9 tys. wobec 51,7 tys. poprzednio. Cotygodniowa ilość wniosków o zasiłek dla bezrobotnych minęła się z oczekiwaniami o kosmetyczne 2 tys. i wyniosłą 357 tys.
Ostatecznie dzień zakończył się zwyżką indeksu krajowych blue chipów o skromne 0,28%, co może dobrze rokować na początek przyszłego tygodnia, pod warunkiem jednak, że Amerykanie na sesji w poniedziałek niczym negatywnym inwestorów nie zaskoczą. Pamiętać bowiem trzeba, że Wall Street odpoczywa jedynie w piątek, a GPW również w poniedziałek.
Łukasz Bugaj