Najwidoczniej kapitał zagraniczny, który miesiąc temu zawładnął rynkiem przy Książęcej, rozgrywa sobie znaną grę, która w obecnym kształcie wygląda na konsolidację przed wybiciem. Jej bardziej prawdopodobny kierunek to ruch w stronę północną. Wiele wskazuje bowiem na to, że WIG20 nie wytrzyma popytowej presji widocznej na zagranicznych parkietach, gdzie wszelkie informacje interpretowane są na korzyść byków. Nawet mizerny w realnych skutkach szczyt UE doprowadził do wyraźnego uspokojenia na rynku długu, a impuls wzrostowy, który pojawił się na rynkach akcji, nie zgasł tak szybko jak to miało miejsce po wyborach w Grecji, czy po zapowiedzi pomocy dla hiszpańskich banków. Pierwotne wzrosty zostały nawet powiększone.

Ujawniony w czerwcu impuls do letniej zwyżki ma jak dotąd potwierdzenie we wzroście rentowności niemieckich i amerykańskich obligacji. Z kolei nie ma on potwierdzenia w publikowanych danych makro, gdzie w USA po raz pierwszy od połowy 2009 roku indeks ISM dla przemysłu spadł poniżej newralgicznego poziomu

50 pkt. Tym samym sugerowana we wcześniejszym komentarzu recesja na amerykańskim kontynencie na razie bardzo powoli, ale konsekwentnie przyjmuje realne kształty. Indeksy giełdowe nie są więc pchane na północ fundamentami, ale nadziejami na kolejne zastrzyki płynności ze strony banków centralnych. W piątek wraz z kolejnym słabym raportem z amerykańskiego rynku pracy Ben Bernanke może dostać żelazny argument za kolejnym uruchomieniem pras drukarskich. Nie należy też zapominać o zbliżającym się wielkimi krokami sezonie raportów kwartalnych, który już tradycyjnie skutkować powinien wzrostami na Wall Street.

Giełdowa układanka sugeruje więc kontynuację zwyżki przy ułatwiającej to letniej zmniejszonej aktywności inwestorów. Każdy wyższy poziom cenowy będzie jednak oznaczał coraz większe rozszerzanie się nożyc pomiędzy ciągle słabnącymi fundamentami a giełdowymi wycenami. W konsekwencji musi więc dojść do urealnienia poziomów indeksów, co może sugerować jesienne spadki. To jednak dalsza perspektywa.