Tak trzeba odbierać deklarację gotowości Rezerwy Federalnej do wdrożenia kolejnego pakietu stymulacyjnego, jeśli sytuacja będzie tego wymagała, czy słowa Mario Draghiego o tym, że fundusze specjalne zostaną uruchomione wtedy, gdy o pomoc wystąpi jakiś kraj.
Stopniowo zatem wracamy do czynników gospodarczych i mikroekonomicznych jako kluczowych determinantów rozwoju wypadków na rynkach ryzykownych aktywów. W pierwszej z tych sfer wchodzimy w fazę, kiedy doniesienia makroekonomiczne generalnie mieszczą się w oczekiwaniach analityków, ale wciąż nie wykazują poprawy, a wręcz w wielu przypadkach przynoszą dalszy regres. Natomiast w przypadku wyników finansowych spółek mamy do czynienia z permanentnym obniżaniem przez analityków prognoz zysków (w przypadku firm z amerykańskiego indeksu S&P 500 mają być w III kwartale zbliżone do tych z II kwartału). Przybliżamy się zatem zdecydowanie do sytuacji, w której stagnacja dotyka nie tylko koniunktury gospodarczej, ale również rezultatów finansowych przedsiębiorstw.
Z tej diagnozy krystalizuje się kluczowe pytanie na kolejne miesiące – jak inwestorzy będą postrzegali obecne wyceny akcji, gdy założenie o stabilnej poprawie zysków, które dotąd im przyświecało, przestanie być aktualne.
Byłby to zapewne czynnik przemawiający za traktowaniem wycen jako w najlepszym wypadku neutralnych, ale nie zawierających w sobie wyraźnego dyskonta. To jeszcze bardziej mogłoby wzmocnić tendencję do kupowania spółek dywidendowych, faworyzując defensywne sektory, typu firmy użyteczności publicznej (utilities) czy telekomunikacja.
Na wyobraźnię oddziałuje skala rewizji prognoz wyników w USA przez same przedsiębiorstwa. Osiąga ona podobne rozmiary jak wczesną wiosną tego roku i w I kwartale 2011 r. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie były to korzystne okresy do inwestowania.