Nie sprawdziło się przypuszczenie, że zaniżone oczekiwania doprowadzą do wielu pozytywnych zaskoczeń, które z kolei będą skutkowały wzrostem cen akcji. Owszem, o pozytywnych zaskoczeniach na poziomie zysku netto wciąż można mówić dość powszechnie, ale inwestorzy skupiają się na czymś zupełnie innym. Otóż dużo spółek zaskakuje negatywnie, jeśli chodzi o przychody oraz obniża prognozy. Wszystko to odczytywane jest w dość jasny sposób, że przyszły rok na poziomie zysków nie jawi się w kolorowych barwach, a skoro giełda wycenia przyszłość, to nie opłaca się trzymać akcji, których kursy mierzone głównymi indeksami są blisko historycznych maksimów.
W tym rozumowaniu niewiele jest miejsca na politykę w postaci zbliżających się wyborów prezydenckich w USA. Wbrew oczekiwaniom krajowych obserwatorów, po drugiej stronie Atlantyku to wcale nie wygrana Obamy jest utożsamiana z pozytywną reakcją rynku. Historia pokazuje bowiem, że zmiana na republikanina powinna skutkować wzrostem cen akcji. Nie jest to jednak wcale tak jednoznaczne, jak mogłoby się wydawać i ciężko jest upatrywać w zmianie na szczytach władzy impulsu do rynkowych zmian. Bardziej palącym problemem będzie zbliżający się wielkimi krokami „fiskalny klif" i pamięć, czym skutkowała polityczna niemoc w sierpniu zeszłego roku. Jeżeli nałożymy na to spadek cen akcji poniżej poziomów sprzed decyzji Fedu o uruchomieniu kolejnej rundy ilościowego luzowania, to dziwić nie może nerwowość na parkietach.
Jedynym plusem w giełdowej układance jest fakt uodpornienia się europejskich indeksów na negatywne informacje z gospodarki. Wczorajsze słabe publikacje z Niemiec przyniosły jedynie krótkotrwałą negatywną reakcję, co oznacza, że wiele złych informacji jest już w cenach. Tyczy się to jednak europejskich akcji, a nie amerykańskich. Być może widzimy więc wczesne oznaki odwracania się trendu względnej siły akcji po drugiej stronie Atlantyku. Oznaczałoby to, że również polskie akcje wyceniły już wiele negatywnych informacji i nawet prognozowany przez niektórych spadek rocznej dynamiki PKB poniżej zera z początkiem przyszłego roku nie musi prowadzić do giełdowej katastrofy. Wydaje się jednak, że na większą korektę jesteśmy skazani i do końca roku można zapomnieć o nowych tegorocznych maksimach, co idealnie współgrałoby z negacją jeszcze wciąż dość powszechnych pozytywnych komentarzy odnośnie giełdowej koniunktury.