I nie chodzi mi wyłącznie o najbardziej oczywiste porównania do pierwszego kwartału ubiegłego roku, ale także do przełomu lat 2010/2011. To właśnie pod koniec 2010 roku rozpoczęło się pierwsze poważne starcie światowych mocarstw ochrzczone mianem „wojen walutowych". W tamtym okresie głównym winowajcą były Chiny, teraz jest nim Japonia. Europejska waluta była wtedy w tym samym miejscu co dziś w połowie szerokiej konsolidacji, która trwa już szósty rok z rzędu. Również indeksy akcji czy obligacji zdają się podążać ścieżką wyznaczoną już dwukrotnie, na początku 2011 i 2012 roku. Wspólną cechą tych rocznych cykli było także mocne odreagowanie na giełdach w Chinach i Japonii oraz słabość jena, choć nie tak widowiskowa jak ostatnio. Dodatkowo wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych sugerował początek końca hossy na tym rynku. Poza tym siła amerykańskiej giełdy, która uparcie nie chce poddać się korekcyjnym nastrojom, jakie opanowały ostatnio większość rynków akcji na świecie, przypomina kilkumiesięczne, nieprzerwane zwyżki sprzed roku i dwóch lat. Obecny wzrost, licząc pod połowy listopada, trwa praktycznie bez przerwy, od trzech miesięcy. Wcześniejsze okresy, podczas których indeksy w USA ślepo szły wyznaczonym torem, nie oglądając się na resztę świata, trwały ponad cztery lub pięć miesięcy. Mieliśmy wtedy do czynienia ze spektakularnym spadkiem zmienności. Pomimo osiągnięcia wysokiego poziomu samozadowolenia, rynek rósł dalej, grając na nerwach sceptykom. Teraz wygląda to podobnie. Dlatego jestem sobie w stanie wyobrazić, że w ciągu kolejnych dwóch, trzech tygodni amerykańskie indeksy będą kontynuować dobrą passę, przynajmniej dopóki S&P500 nie powtórzy dokonania indeksu małych spółek, który niedawno wyszedł na nowe szczyty. Co taki scenariusz oznacza dla pozostałych rynków akcji, w tym polskiej giełdy, która wyraźnie straciła wcześniejszy blask? Moim zdaniem nic poza złapaniem krótkiego oddechu w dłuższej korekcie. Amerykanie nie wzięli udziału w jej pierwszej fazie, tak samo jak to miało miejsce na początku 2011 i 2012 roku. Ich zysk, nasza strata. Natomiast historyczne analogie pokazują, że kolejna fala korekty, która może się zacząć już w marcu, będzie bardziej demokratyczna i obejmie także indeksy z USA.