Nie sądzę, żeby zamknięcie kilku parków lub czasowe ograniczenie skali inwigilacji obywateli z wykorzystaniem Internetu oraz dronów mogło wywrzeć trwałe piętno na gospodarce i wywołać silne spadki na giełdach w USA. W końcu poprzednie, okresowe przerwy w funkcjonowaniu rządu wywołane brakiem ustaw budżetowych, z końca 1995, nie wyrządziły większej szkody trendowi wzrostowemu. Znacznie bardziej niepokojąca jest perspektywa technicznego bankructwa amerykańskich obligacji, która bez podwyższenia w najbliższych dwóch tygodniach limitu zadłużenia wydaje się pewna. Nie chodzi mi nawet o to, że Stany nie spłacą swoich zobowiązań, bo takiego zagrożenia jeszcze nie ma.
Teoretycznie, prezydent Obama ma w zanadrzu kilka trików w stylu słynnej monety okolicznościowej. Tym, co niepokoi, są niezamierzone konsekwencje decyzji podejmowanych przez polityków, które mogą prowadzić do wystąpienia na rynkach gwałtownych zawirowań nazywanych czasem czarnymi łabędziami. Na dużą skalę z takim wydarzeniem mieliśmy do czynienia po decyzji o upadku Lehman Brothers, która doprowadziła globalny system bankowy na skraj katastrofy. W mniejszej skali analogiczny schemat mogliśmy zaobserwować po czerwcowym wystąpieniu szefa Fed. Wzrost rentowności amerykańskich obligacji skarbowych był tak znaczący, że zmusił Bena Bernankego do wycofania się z pierwotnego planu względnie szybkiego wyłączenia pras drukarskich. Jednak najbardziej oczywistym porównaniem z obecną sytuacją jest lato 2011 roku. Wtedy również inwestorzy przez kilka tygodni żyli sporami o zwiększenie limitu zadłużenia. Politycy trzymali wszystkich w niepewności do ostatniego momentu. Kompromis został ogłoszony w niedzielę ostatniego dnia lipca 2011 roku.
Chociaż poniedziałkowa sesja zaczęła się od solidnych zwyżek, to optymizm szybko wyparował. W ciągu następnych pięciu sesji indeksy w USA straciły 13 proc., a w Europie nawet po 20 proc. Jak się później okazało, był to „tylko" krach, a nie początek bessy, ale strachu było co niemiara. Problem w tym, że ostatnie zachowanie indeksu DowJones do złudzenia przypomina okres sprzed sierpnia 2011 roku, rozbudzając internetowe spekulacje o powtórce z tego krachu. Na szczęście inne indeksy, takie jak Nasdaq czy Russell 2000, nie wykazują takich podobieństw. Zakładając, że koniec końców porozumienie zostanie osiągnięte, uważam, że bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest powielenie reakcji rynków, z jaką mieliśmy do czynienia po przeskoczeniu fiskalnego klifu. Oznacza to szansę na odreagowanie ostatniej słabości w Stanach z wybiciem indeksów na nowe szczyty.