Nie ma nic gorszego niż rodzina, której źle się poradziło i której potem trzeba się tłumaczyć z nie swojej winy, bo „przecież miało wzrosnąć".
Może jestem mało przekonujący, ale zupełnie nie odnoszą skutku moje sugestie, że trzeba samemu się zainteresować, trochę poczytać, wykonać choćby najprostszą i często naiwną analizę, a na samym końcu jednak samemu podjąć decyzję. Zamiast tego, o zgrozo, skutek jest wręcz przeciwny i zdarza mi się słyszeć odpowiedzi „nie mam ochoty na myślenie, nie znam się, nie chcę się znać, wpłacę pieniądze do TFI".
Niestety, ten sposób myślenia jest powszechny i wynika z ludzkiej psychiki, która broni nas przed przyznaniem się do tego, że to my sami jesteśmy głupi. Lepiej więc zrzucić winę za niepowodzenie na innego, w tym przypadku najlepiej na te „niedorajdy" zarządzających – „wpłaciłem im tyle pieniędzy, jak oni zarządzali, że zostało z tego tylko 50 proc.?!". Dzięki takiemu nastawieniu są zawsze jacyś mityczni „oni", na których można zrzucić winę.
Oczywiście nic bardziej mylnego. Inwestowanie pośrednie, poprzez fundusze, nie zwalnia nas z samodzielnej analizy, choćby tego, w jakim punkcie cyklu koniunkturalnego jesteśmy. Tak się składa, że w zasadzie wszystkie fundusze w jakikolwiek sposób inwestujące w akcje „poruszają się" w rytm giełdowych indeksów. Jak giełda rośnie, to wycena jednostek funduszy rośnie, a jak koniunktura giełdowa jest zła, to nie ma cudów, fundusze też spadają. A dobre fundusze od złych rozróżnia się tak, że w dłuższym terminie (kilka lat) te dobre zawsze trochę więcej będą rosły podczas hossy i zawsze trochę mniej będą spadać podczas bessy.
A zatem, jeżeli zainwestujemy i kupimy jednostki, dokładnie na szczycie hossy, a potem „ci źli zarządzający" stracą pieniądze, to jest to tylko i wyłącznie nasza wina. Smutny wniosek, ale im prędzej zdamy sobie z tego sprawę i weźmiemy odpowiedzialność za nasze wyniki na własne barki, tym prędzej przestaniemy tracić pieniądze.