Niepokoić może jednak fakt, że dzieje się to, gdy na rynek napływają pozornie dobre informacje. Niestety, tylko pozornie.

Bank Hiszpanii poinformował w swoim biuletynie miesięcznym, że PKB wzrósł w III kwartale o 0,1 proc. Oznaczałoby to, że po raz pierwszy udało się przełamać dwuletnie pasmo recesji na Półwyspie Iberyjskim. Część ekonomistów już okrzyknęła to jako dowód na to, że peryferie strefy euro wychodzą z kryzysu, a Stary Kontynent radzi sobie coraz lepiej. Kłopot w tym, że koniec recesji wcale nie musi oznaczać końca kryzysu. Przypomnijmy, deficyt budżetowy Hiszpanii na koniec  grudnia przekroczy 6 proc. PKB, a poniżej 5 proc. spadnie dopiero w 2015 r. Oznacza to, że jeszcze w  tym roku pęknie 90 proc. długu w stosunku do PKB, który to poziom jest szeroko odbierany jako granica stabilności budżetu. Czy Hiszpanii uda się naprawa gospodarki? Raczej mało prawdopodobne. Jeżeli przyjmiemy 2-proc. inflację, przy  planowanym deficycie gospodarka musiałaby się rozwijać w tempie 6 proc. rocznie przez najbliższe 20 lat. Takiego wyniku nie osiągną zapewne nawet Chiny, a co dopiero Hiszpania! Sytuacja innych państw peryferyjnych wcale nie wygląda  lepiej. Grecja musiałaby się rozwijać w tempie przeszło 5 proc., a Włochy 3 proc., podczas gdy dynamika za ostatnie 20 lat to ledwie 0,5 proc. Innymi słowy, gospodarki peryferyjne albo solidnie ruszą z kopyta, albo też czekają je kolejne bolesne cięcia budżetowe. Biorąc jednak pod uwagę zmęczenie społeczeństw, bardziej prawdopodobna wydaje się ucieczka na sposób grecki: częściowe bankructwo.

Największymi przegranymi wczorajszej sesji okazały się europejskie banki. Branżowy Euro Stoxx stracił ponad 2 proc. Inwestorzy najwyraźniej nie dali się przekonać „rekomendacji kupna" wydanej przez EBC, który za pomocą kolejnej serii stress testów postanowił udowodnić, że instytucje finansowe mają się całkiem nieźle. Problem w tym, że wielu inwestorów nie całkiem wierzy w takie marketingowe sztuczki. Wprawdzie wskaźnik cena/wartość księgowa dla europejskich banków wynosi zaledwie 0,7, czyli niemal o połowę mniej niż dla amerykańskich, ale jest też i druga strona medalu. Zewnętrzne zadłużenie banków zza oceanu to obecnie średnio około 110 proc. kapitałów własnych. Tymczasem na Starym Kontynencie wynosi ono ponad 750 proc. Można przyjąć, że pewne dyskonto jednak jest uzasadnione.